Ostatniej sceny serialu absolutnie nie można traktować jako swego rodzaju „uniesienia miłosnego” jak niektórzy ośmielili się dopatrywać. Hannibal nie kocha nikogo i nie kieruje się miłością. On gra, w socjopatyczną, inteligentną grę. Will jest „identycznie różny” od niego. Posiada wysoką empatię, przeżywa głęboko każde doznanie, swoje i innych. Razem z Lecterem dopełniają się w całość, Will potrafi odczuć to, czego Hannibal nie jest zdolny, ich wspólne morderstwo na końcu to swego rodzaju morderstwo doskonałe, w całej gamie odczuć, dopiero razem potrafią zobaczyć czym w istocie jest krew w świetle księżyca. „To jest to czego chciałem dla nas obojga” mówi Lecter i nie chodzi tu o randkę czy przyjacielskie przeżycie, chodzi tu o poczucie Boga, poczucie mocy w wymiarze absolutnym zarówno w wymiarze estetycznym i czystym (Hannibal) jak i empirycznym i zwierzęcym (Will). Razem są jak jing i yang, siła czynna i bierna, zwierzęca i ludzka, są jak Shiva, siła niszcząca i odradzająca. Oto gra, o którą Hannibal poświęcił swoje bezpieczeństwo, wolność i niezależność. Gra w której stawką było stać się Bogiem nie tylko okrutnym i sprawczym, ale i odczuwającym i ludzkim.