Poprzednie odcinki idealnie prowadzą do tego, który okazuje się być punktem kulminacyjnym całego sezonu. Ciekawiła mnie konwencja wcześniejszych 4, gdzie akcja była rozbita wielowątkowo na różne postaci. Aż tu taka miazga, od pierwszej minuty, gdzie wiesz, że przez godzinę nie złapiesz tchu. Że to sedno całej historii i do tego prowadzi nas reżyser. Idealnie byłoby, gdyby ciężar następnych też był bliżej Rue, i tak już do końca.