Recenzja filmu

Nomadland (2020)
Chloé Zhao
Frances McDormand
David Strathairn

Być jak jaskółka

Droga naprzód usiana jest dawnymi ubytkami. "Nomadland" to studium cykliczności życia, które do ważkich wniosków – że wciąż przemierzamy te same, za każdym razem definiujące się na nowo szlaki –
Droga naprzód usiana jest dawnymi ubytkami. "Nomadland" to studium cykliczności życia, które do ważkich wniosków – że wciąż przemierzamy te same, za każdym razem definiujące się na nowo szlaki – dochodzi z lekkością kroku globtrotera, zacierając przy tym granicę między fikcją kina drogi a kinem prawdy. "Spotkamy się na szlaku", mówi Bob Wells w końcowych minutach filmu. "W głębi serca jestem pewien, że tak będzie". "Nomadland" i mnie napełnił taką pewnością. 

Przed wyruszeniem w drogę warto napomknąć o rzeczach nieoczywistych. Większość rozmów z nomadami nie jest wymianą przerobionych kwestii, ale naturalistycznymi konwersacjami przywodzącymi na myśl ukrytą w vanie kamerę Glazera ("Pod skórą"). Nawet gratulowanie Frances McDormand, notabene koproducentce "Nomadlandu", kreacji aktorskiej wydaje się nie na miejscu, zważywszy na to, jak bardzo owa kreacja zbliżona jest do jej charyzmatycznej persony. Natomiast występu – jak najbardziej.

Postać Fern, w którą wciela się McDormand, jawi się jako bezpośredni rezultat filozoficznej dekonstrukcji współczesnego koczownictwa – archetyp wędrowca-pacjenta. Mamy bowiem do czynienia z kobietą, na życiu której wielka recesja dokonała istnej rzezi: najpierw zamknięcie kopalni Empire i bezrobocie, potem rozpad społeczności górniczej i śmierć męża; Fern wciąż tkwi jedną nogą w przeszłości. Po czasie spędzonym na poznawaniu prawdziwych nomadów (w terenie, przez Zhao i McDormand, oraz na ekranie, przez widza) ta synteza straty, marazmu i dryfu ku rzeczom minionym wydaje się być dla nich czymś uniwersalnym, co naturalną koleją rzeczy położono jako fundament scenariusza.

Dla sceptyków taka archetypiczność stanie się pretekstem do zarzutów, jednak portret psychologiczny Fern wykracza daleko poza jego zarys tekstualny. Jak w tytule znakomitego eseju Kenta Jonesa o "Drzewie życia", "Let the Wind Speak" (z ang. pozwól wiatrowi mówić), tak też w swoim filmie Zhao kładzie nacisk na komunikację niewerbalną, odbywającą się w abstrakcyjnych kodach kompozycji Ludovico Einaudi i ekspresji Frances McDormand. Przywołuję Terrence’a Malicka, bo "Nomadland” nie uniknie porównań do dzieł mistrza, nawet pomimo zajęcia przez reżyserkę radykalnie odmiennego stanowiska wobec roli, jaką natura pełni w życiu człowieka; krajobrazy amerykańskiej puszczy, fantastycznych formacji skalnych parku Badlands (oczko w kierunku "Badlands"?) mają w sobie niewiele z duchowego misterium. Przyrody nie kreuje się tutaj na mistyczną siłę dominującą nad człowiekiem, lecz jakąś jego część, od której odseparował go współczesny kapitalizm i związany z nim osiedleńczy tryb życia. Odzwierciedla to szerokokątne spojrzenie Joshuy Jamesa Richardsa; panoramiczne kadry sytuują temat w odniesieniu do czegoś, jako element większej całości. Po usłyszeniu wszystkich intymnych historii "Nomadlandu" można wnioskować, że dla wielu wędrowców takie modus vivendi jest procesem rekonwalescencji polegającym właśnie na pojednaniu – poprzez naturę – z irracjonalnymi wyrokami losu. Symbolicznie ucieleśnia się to w scenie, którą mieliśmy okazję zobaczyć już w zwiastunie: kiedy Frances McDormand i Linda May witają wschodzące słońce z maseczkami na twarzach, żartując, że na kempingu otworzą "Badlands spa".

Wokół tych motywów narracja "Nomadlandu" kreśli kręgi zarówno kontekstualnie, jak i formalnie. Niczym jej bohaterowie, Zhao powraca symetrycznym montażem do znajomych miejsc, zgrabnie opina film kompozycyjną klamrą, sygnalizując jednocześnie, że cykl wędrówki rozpoczyna się na nowo. Nomada to typ praprzodków: każdy pełni rolę ducha epoki (tu: amerykańskich pionierów) i każdy błądzi, próbując wyrwać się z klinczu, w jakim trzyma go przeszłość. Bez słów oddaje to wizerunek przemierzającej równinę z latarnią u boku Fern; ubrana w koszulę nocną i złachaną kurtkę, wygląda na wyrwaną z bliżej nieokreślonego punktu w historii i sukcesywnie wszczepioną w kadr. W społeczności nomadów trójpodział czasu ulega erozji, co Chloé Zhao i Frances McDormand doskonale przekazują łudząco prostymi środkami. 


Najkrótszą, ale i subiektywnie najefektowniejszą sekwencję filmu otwiera przykryty charakterystycznymi gniazdami klif. Amerykańskie jaskółki gniazdują w koloniach, które liczą do paru tysięcy osobników; podczas pory migracji przemieszczają się od świtu do zmierzchu; pokarm zbierają po drodze, a domy budują z błota. Nie bez powodu wśród nich znika jeden ze szlaków "Nomadlandu". Takie konotacje można dekodować bez końca, ale reżyserka potrafi operować nimi w sposób znaczący, nie redukując wizualnego piękna do pustej urody. Każdy kolejny kadr rozbudowuje sieć skojarzeń, którą Zhao ogniskuje na swojej bohaterce, każdy najazd kamery łamie konwencję jej horyzontalnego ruchu lub bezruchu. 

Twórczyni "Jeźdźca" oprawiła ponadczasowy temat w fabułę, która obnaża wybiegi współczesnego kina: w tym ten najważniejszy, polegający na maskowaniu niezrozumienia rzeczywistości jej zakłamywaniem. Być może "Nomadland" sam w sobie jest wybiegiem, skłaniając do rachunków sumienia w czasach pandemii. Być może jego siła emocjonalna jest tak naprawdę siłą wypadkową czynników zewnętrznych. Na ten moment to arcydzieło, filar z drzewa na saboty. Resztę zweryfikuje czas.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jest w filmie Zhao taka scena, kiedy Fern, główna bohaterka (w tej roli Frances McDormand), żali się... czytaj więcej
Filmy powstające w Stanach Zjednoczonych kreują w naszej głowie dwie wizje: jedna z nich to ogromne... czytaj więcej
Złoty Lew w Wenecji, dwa Złote Globy, wyróżnienia od wszystkich amerykańskich stowarzyszeń krytyków... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones