ANIMATOR 2013: Rewolucja klasyków i marazm młodych

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/ANIMATOR+2013%3A+Rewolucja+klasyk%C3%B3w+i+marazm+m%C5%82odych-97417
Animator powoli wyhamowuje. Zapoznaliśmy się już ze wszystkimi filmami rywalizującymi o statuetkę Złotego Pegaza. W oczekiwaniu na werdykt pozostaje nam odkrywanie różnych wymiarów animacji, poumieszczanych w bardzo wielu sekcjach pozakonkursowych. Piątego dnia festiwalu organizatorzy zestawili w dwóch z nich młodych z klasykami. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, w jakiej formie utrzymuje się najnowsza animacja naszych wschodnich sąsiadów – Rosjan – oraz dlaczego polscy muzycy eksperymentalni tak chętnie sięgali po towarzystwo animatorów.


(Marcin Giżycki / Bruce Checefsky)

Celem pokazu najnowszej rosyjskiej animacji było ukazanie jej różnorodności i niesłabnącej żywotności – przynajmniej w zamierzeniu organizatorów przeglądu. Trudno nie zgodzić się, że dał on pojęcie o wielości technik, po które sięgają współcześnie młodzi Rosjanie. W przeglądzie znalazło się miejsce na animacje komputerowe, rysunkowe i lalkowe, a przy tworzeniu jednej z nich w ruch poszły nawet zasuszone liście herbaty! Jednak wykorzystywane tworzywo to jedyna rzecz, która odróżniała od siebie zaprezentowane animacje. Zarzut homogeniczności rosyjskiej animacji jest być może chybiony, selekcjoner sekcji zaklinał się, że nie jest to reprezentatywny przegląd całej ich młodej animacji, niemniej jednak zestawienie ze sobą tych wyselekcjonowanych filmów dało wrażenie stagnacji i braku oryginalności.
Większość dzieł wyglądała, jakby wyszła z jednej szkoły, i to spod ręki uczniów tej samej klasy, realizujących zadanie egzaminacyjne na zadany temat. Dominuje w nich klimat melancholii, a ideą większości jest nostalgia za innym życiem, beznadziejne i zanurzone w stagnacji stopniowe pogrążanie się w nierealnych marzeniach, bądź szaleństwo dążenia do nieosiągalnego. Młodzi Rosjanie upodobali więc sobie tematy uniwersalne i życiowo ważne, ale w sztuce już całkowicie wyeksploatowane. Dlatego musieliby wykazać się niebywałym kunsztem, żeby powiedzieć coś naprawdę ciekawego i to w zajmujący sposób. Niestety, tak się nie stało, a wśród nowych rosyjskich animatorów zdaje się próżno szukać następców Nosteina, Chrzanowskiego czy Aleksiejewa.


(Małe Instrumenty grają Cage'a)

Jedyny film warty kilku pochwał to "Chinti" Natalii Mirzoyan – ten zrealizowany za pomocą liści herbaty – i to nie tylko za wykorzystanie niebanalnego materiału. Animacja opowiada o niezbyt rozgarniętej mrówce, której nie do końca odpowiada narzucony jej przez prawa natury instynkt pracowitości. Zdecydowanie woli oddać się marzeniom o Taj Mahal, którego reprodukcję zauważyła na wyrzuconym na wysypisko śmieci - gdzie toczy się akcja filmu - znaczku pocztowym. Indyjskie mauzoleum zachwyca monumentalnością i świetlistością śnieżnobiałych ścian, a sympatyczny insekt z każdym dniem coraz bardziej zatraca się w marzeniach o realizacji podobnej budowli. Swojemu szaleństwu poświęca całe swoje życie, które dostarcza jej jedynie mirażowego spełnienia. Tylko Mirzoyan, spośród prezentowanych artystów, oparła się ślepemu czerpaniu z tradycji rosyjskich mistrzów animacji i pokusiła się o stworzenie czegoś naprawdę oryginalnego – i to nie tylko wizualnie. Choć pomysł animowania liści herbaty brzmi, jak rozpaczliwe chwytanie się ekstrawagancji, to efekt okazał się znakomity – dzięki niemu "Chinti" był jedynym filmem, który dostarczył widowni estetycznego zaspokojenia i uchronił pracę przed rozpłynięciem się w kolorystycznej i fakturowej banalności animacji innych filmowców.

O ile o pokazie młodej rosyjskiej animacji nie można powiedzieć za wiele dobrego, to w samych superlatywach należy opisać filmy zamieszczone w sekcji "Ścieżki dźwiękowe ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia". A nawet nie tyle filmy, co muzykę, bo to ona na tym pokazie była najważniejsza. SEPR powstało na fali popaździernikowej odwilży w roku 1957. Dzięki rozluźnieniu wpływu władz na sztukę narodziło się w Polsce studio muzyki eksperymentalnej, które nie miało sobie podobnych praktycznie nigdzie na świecie. Wystarczy powiedzieć, że ze studiem współpracowali tacy muzycy jak Krzysztof Penderecki czy Bogusław Schaeffer. Dla miłośników animacji jest ono istotne z innych względów – twórcy wywodzący się z jego środowiska szczególnie upodobali sobie współpracę z animatorami. Muzykę powstałą w SERP możemy usłyszeć w takich klasykach, jak choćby "Był sobie raz" i "Dom" Jana Lenicy i Waleriana Borowczyka czy "Labiryncie" Lenicy. Tych pozycji zabrakło jednak na pokazie. Programerzy zdecydowali się przybliżyć nam mniej znane dzieła, będące kooperacją animatorów z muzycznymi eksperymentatorami.


("Chronopolis" z muzyką na żywo)

Trudno jednoznacznie opisać relację muzyki do warstwy wizualnej prezentowanych filmów. W "Pajacyku i pikusiu" Władysława Nehrebeckiego muzyka Andrzeja Markowskiego składa się z dźwięków ilustrujących ukazywane wydarzenia. Naśladuje stukot jadącego pociągu, uderzenia czarodziejskiej laseczki czy odgłosy lunaparku. Z całego tego "hałasu" wyłania się uporządkowany przekaz, którego nie da się sprowadzić jedynie do ścieżki dźwiękowej niewolniczo podporządkowanej obrazowi. Choć muzyka koresponduje z warstwą wizualną, to nie jest dopełniającą ją ilustracją, a raczej kolejnym bohaterem, który wzbogaca akcję o dodatkowe wątki.

W niektórych filmach muzyka zawłaszczała obraz i panowała nad resztą dzieła. Najlepiej uwidoczniło się to w "Słupach betonowych" Zbigniewa Kamińskiego i Krzysztofa Nowaka. Na ekranie za wiele się nie dzieje – przez siedem minut przyglądamy się tytułowym słupom, które raz po raz toną to w deszczu, to we mgle. Wszystko, co ważne rozgrywa się w sferze audialnej, na którą składa się muzyka Eugeniusza Rudnika – najlepiej rozpoznawalnego kompozytora SEPR–u. Szum padającego deszczu zdaje się być dźwiękiem prawdziwych spadających kropli, dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę, że to elektroniczny szum syntezatora. Podobnie jest z odgłosami miasta, o którego istnieniu dowiadujemy się jedynie dzięki ścieżce dźwiękowej. Wszystkim tym efektom dźwiękonaśladowczym towarzyszy dodatkowo hipnotycznie świdrujący rezonans. Film o statycznych betonowych słupach bez muzyki Rudnika nie mógłby istnieć – jej rola nie sprowadza się do naśladowania naturalnych dźwięków, odpowiada ona za narrację i fabularną stronę filmu. W tym przypadku to obraz wydaje się wtórny i ilustracyjny w stosunku do muzyki.


(Warsztaty Toon Boom)

Eksperymenty z elektroniką i muzyką konkretną członków SEPR-u nie są przyjemne dla niewprawionego ucha. Często składają się z nieuporządkowanych dźwięków czy irytujących dysharmonii, które nie proszą się u słuchacza o sympatię. Tym bardziej dziwi zgodność tego niespotykanego małżeństwa animacji i awangardowych prób muzycznych. Umowność i sztuczność animacji znakomicie, jak się okazało, koresponduje ze zdehumanizowaną muzyką elektroakustyczną. Często operują one podobnym poziomem abstrakcji i obcości. Te wizualno-audialne eksperymenty sprzed wieku wciąż sprawiają wrażenie rewolucyjnej wręcz nowatorskości, co może szokować, gdy zestawimy je z wtórnymi i owładniętymi marazmem filmami młodych Rosjan. Ci, szukając nowych odpowiedzi na stare pytania, nie potrafią odnaleźć sobie tylko właściwej oryginalności, której wciąż nie brakuje kompozycjom Rudnika, Markowskiego czy Kotońskiego.

Michał Piepiórka

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones