Przez pierwszą godzinę bohater tylko biega i stroi głupie miny, jak w jakiejś komedii z Jimem Carry, druga połowa to z kolei łzawo-sentymentalny dramat od którego wywraca się żołądek. W ckliwości Koreańczycy biją na głowę nawet Amerykanów. Dużo bardziej podobał mi się amerykański "Defendor" - lepiej i prawdziwiej przedstawiał głównego, w sumie podobnego, bohatera.