Nie jestem w stanie w ogóle zrozumieć fascynacji tym filmem, a już 10 nominacji do Oscarów tym bardziej, z aktorką pierwszoplanową na czele - czyli dziewczyną, która po prostu była sobą. Nuda, może z dwie ciekawe sceny, czarno-biała konwencja zupełnie niepotrzebna, tytuł od czapy (tak, wiem, że to dzielnica Mexico City), nadmierna demonizacja mężczyzn, wszystko rozwleczone, fabuła do niczego nie prowadzi. Mam wrażenie, że tu już wkracza polityka i podlizywanie się Meksykanom za to, co robi Trump, nie sądzicie?
Już abstrahując od porównania do Zimnej wojny, ale najlepszy film, najlepsza aktorka, najlepszy reżyser, najlepsze wszystko - serio? No ale jak Czarna pantera ma niewiele mniej nominacji, to w sumie nie ma się czemu dziwić. Jakieś nietrafione to wszystko. Nie chcę wyjść na rasistę, ale mam wrażenie, że za bardzo się akademina przejęła "zbyt białymi oscarami".