Luigi Cozziego znam, ale tylko z tego, że jego horrory zaluczaja naprawde niskie noty na
filmwebie, wobec czego po tym filmie spodziewałem sie jakiejś niszowej tragedii z której sie
pewnie będę śmiać.
O dziwo, było całkiem inaczej. Jest to film, bazukacy na tym, że "Trylogia Trzech Matek" Argentego
nie została przezeń zamknięta. Fabułą opowiada o reżyserze który ma zamiar właśnie to zrobić.
Najlepszym określeniem na "Gatto Nero" jest - niszowa wersja "Inferno". Cozziemu udało się w
całkiem niezły sposób oddać klimat filmów Argentego oraz włoskich horrorów ogółem.
Zdjęcia są całkiem niezłe, jest wystarczajaco obrzydliwie, dziwnie a wszystko oświetlają
kolorowe lampki. Sama historia, stopniowo zamienia się w jeden wielki mindf*ck pozbawiony
sensu, co też w pewnym sensie moge zaliczyć na plus.
Nie jest to produkcja wysokich lotów, ale zabawe miałem przednią. No i wszystko okraszone,
typowo, jakimiś rockowymi piosenkami zapomnianych zespołów co w latach 80tych było swego
rodzaju modą. Młody Bava urzył takich piosenek w swoich "Demonach", Argento w "Operze" i
"Phenomenie". Trzeba przyznać, że prezentuje się to naprawde dobrze.
Aktorstwo jest dość.... umowne. MOże troche wybija się Caroline Munro, znana mi głównie z
filmów Hammera.
Także odniesień do "Trzech Matek" Argentego jest troche, przewija się nam w filmie motyw
"Suspirii". Może nie jest to dobry film, ale można go potraktować jako ciekawostkę. Poza tym, od
biedy byłoby to lepsze zamknięcie trylogii Argentego anizeli "matka łez"