Drugiego dnia weneckiej imprezy Jakub Popielecki wybrał się na jedyny dokument startujący w tegorocznym konkursie, "The Look of Silence" w reżyserii Joshuy Oppenheimera. Poprzedni film tego twórcy, "Scena zbrodni", szturmem zdobył cały świat, zbierając nominację do Oscara, nagrodę BAFTA i szereg innych wyróżnień. Czy nowa produkcja Oppenheimera powtórzy ten sukces i zgarnie Złotego Lwa?
Kamera kręci dalej Po
"Scenie zbrodni" wydawać mogło się, że
Joshua Oppenheimer na dobre zamknął temat indonezyjskiego ludobójstwa.
"The Look of Silence" zanosiło się jedynie na - w najlepszym wypadku - przypis, odprysk tamtego filmu. W najgorszym zaś - na z góry skazaną na niepowodzenie próbę ponownego wejścia do tej samej rzeki. Po obejrzeniu tego swoistego dokumentalnego sequela nie sposób jednak nie myśleć o nim jako o filmie równie potrzebnym. A także - równie dobrym.
W poprzednim filmie reżyser przybliżył nam antykomunistyczną czystkę, jaka miała miejsce w latach 60. w Indonezji. W
"Scenie zbrodni" - co niesłychane - o swoich czynach opowiedzieli do kamery sami sprawcy; z uśmiechem, w glorii chwały, niemal bez jakiegokolwiek poczucia winy. Dopiero teraz jednak widać, że tamta historia domagała się dopełnienia.
Oppenheimer pozwolił wówczas mówić mordercom, ofiary pojawiły się w jego narracji jedynie symbolicznie. Ich obecność zapośredniczyli sami oprawcy, którzy na prośbę dokumentalisty wzięli udział w inscenizacji swoich czynów. W
"The Look of Silence" do głosu dochodzą jednak wreszcie ci, którzy ucierpieli.
Tytuł filmu można interpretować na kilka sposobów. Z jednej strony chodzi tu o milczenie głównego bohatera, Adiego, oglądającego zarejestrowane przez reżysera wywiady z oprawcami. Adi urodził się już po czystce i chce zrozumieć traumę, jakiej doświadczyła jego rodzina. To jeden z lejtmotywów filmu: obraz protagonisty wpatrującego się w cichym skupieniu w ekran telewizora, gdzie zabójcy jego brata chełpią się swoimi czynami. Ale "milczące spojrzenie" odnosi się tu również do samych zbrodniarzy: ich niechęci do wzięcia odpowiedzialności za to, co zrobili, a także ich… problemów z oczami.
Resztę recenzji Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.