Moim zdaniem absolutnie nie zachęca do otwartych związków. Można by to tak intepretować w momencie, gdyby był happy end, nikt nie zostałby zraniony, zdrady nie wyszłyby na jaw, a bohaterowie wrócili do swoich światów.
W moim odczuciu serial pokazuje, że tak w życiu bywa. Nie jest to norma, nie jest to coś na co jest ogólne przyzwolenie. Ale wystarczy kilka lat w związku i można stwierdzić, że to już nie do końca "to", że chemia mija, zostają rachunki, dzieci, hipoteka, irytujący teściowie, pretensje partnera - można by wymieniać i wymieniać.
Jestem mężatką od 9 lat. Ślub był świadomy, dobrowolny, zakochańce pełną gębą, ach, och, wielkie szczęście. Gdyby ktoś mi powiedział, że będziemy mieć gigantyczny kryzys, że podważę sens tego związku i będę myśleć o wyprowadzce to bym spojrzała na niego z politowaniem. A tak było. Nie dlatego, że prawdziwa miłość nie istnieje, ale dlatego że nie przypomina tej lukrowanej w mediach, filmach, serialach. Udało się przetrwać kryzys, ale jednocześnie uświadomiłam sobie, że jeszcze wiele przed Nami.
Moim zdaniem większą "krzywdę" robią te produkty kultury obrazkowej, które opierają się na: on i ona, zachód słońca, zero problemów, miłość aż po grób, pocałunki w deszczu.
Pozdrawiam :)

Mnie tez troche razi przesyt seksu w tym serialu, ale nie powiedzialabym ze serial odbiera wiare w prawdziwa milosc wrecz przeciwnie, serial dobitnie pokazuje ze mozna kochac kogos mimo ogromnych wad tej osoby i bledow przez nia popelnionych , tak jak Cole kochal Alison , a Helen caly czas kochala Noah.