PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=803157}
5,8 788
ocen
5,8 10 1 788
Leśniczówka
powrót do forum serialu Leśniczówka

To, z czym mam tu zamiar wystąpić, nie jest żadnym opisem ani recenzją seryjnej telenoweli pt. „Leśniczówka”, która jest dla mnie tylko pretekstem do wyjawienia pewnych subiektywnych spostrzeżeń, a także wątpliwości wobec materii samego gatunku, którego nie jestem miłośnikiem. Ze szczególnym dystansem odnoszę się zwłaszcza do niekończących się tasiemców, pisanych przez wielu scenarzystów, którzy z czasem się zmieniają, podobnie jak i zatrudniani w tych serialach aktorzy. Już w toku samego wieloletniego procesu funkcjonowania tego typu produkcji wynikają czasem konflikty, również prawdziwie artystyczne. I te wydają mi się najbardziej intrygujące.
Jest rzeczą wiadomą, że znakomici aktorzy gwarantują serialowy sukces, przy założeniu, że scenariuszowe akcje nie zostaną „zwichnięte”. Poszczególne sceny filmowe mogą przyciągać widzów, fascynować, a nawet wzruszać, ale jako całość nie tworzyć czegoś, co ja uznaję za Sztukę. Seriale są przede wszystkim sztuką użytkową, na którą zrozumiałe jest społeczne zapotrzebowanie. Są też oczywiście wielkim pożercą czasu i dlatego staram się im zbytnio nie ulegać. Przeciętny człowiek jest istotą słabą i ułomną, łatwo daje się wciągać w różne używki, które mu zasmakują. Do nich zaliczam też seriale telewizyjne. Jako człowiek również słaby i ułomny oddałem się kiedyś namiętności oglądania „Na dobre i złe” i ten tasiemiec do dziś zżera mnie od środka, jak zwykły pasożyt, zżera mój czas, a może i coś więcej, o zgrozo!... może wpływa negatywnie na mój gust, a to przecież, jak się dowiadujemy od Zbigniewa Herberta, rzecz niebagatelna.
Może zresztą ja nie mam dobrego gustu i tylko sobie wmawiam, że hołduję wyższym w sztuce wartościom, bo mnie opętał ten zaraźliwy frazes. I mimo że obawiam się, aby nie porwał mnie powszechny wir wspólnego przeżywania kilometrami ciągnącej się taśmy filmowej, to jednak poddaję się tej słodkiej inercji i zasiadam, bo właśnie środa i dochodzi godzina 21. Wyznaję, często mam z tego przyjemność. Jakże się wtedy oburzam na swoją niekonsekwencję i słabość charakteru. Chociaż z zasady staram się kontrolować, czasem jednak coś mnie podkusi i ni stąd ni zowąd wpadam w strefę przez siebie sobie zakazaną.
Tak też się stało w ostatnich dwu tygodniach, gdy wylądowałem w słynnej, a mnie nieznanej „Leśniczówce”. Nawiedziłem domostwa Karczów, Kasi Ruszczyc – świetna, zwłaszcza w finałowej scenie z Henrykiem Talarem, Jolanta Fraszyńska. W poprzednim odcinku z całym oddaniem zagapiłem się na przepysznie „sklerotyczną” i pełną wyrazu postać Ewy Szykulskiej, podglądałem z zaciekawieniem spotkanie starego Karcza z księdzem Wiktorem, na którego piersiach w niby prostym geście podziękowania i prośby o przebaczenie wsparł swoją grzeszną głowę Bogdan, czyli Henryk Talar. Przez ostatnie dwa odcinki śledziłem zmagania się głównych bohaterów z sobą i z podejrzeniami dotyczącymi śmierci Antoniego Ruszczyca, zaglądałem do „Borowika”, podążając tropem znerwicowanego Janusza (Przemysław Bluszcz) – syna Bogdana Karcza, którego gnębiła jakaś wiedza tajemna, a mnie nietrafny domysł, że to on – łobuz – sprzątnął pana Antoniego, którego nigdy nie poznałem i nigdy nie poznam, co mnie zaczęło nieznośnie uwierać. Zrozumiałem, że jestem w tym serialu intruzem, bez podstawowej wiedzy, spóźniony gość, który nie jest w stanie poznać przyczyn tragedii, a przez to solidnie się nią wzruszyć, co przy serialu telewizyjnym jest niewybaczalne. Brak mojego wtajemniczenia w dość istotne meandry i komplikacje akcji „Leśniczówki” nie pozwolą mi nawet, żeby móc poważnie ten serial ocenić. Uświadomienie sobie tak dalece idącej pod względem serialowym własnej niekompetencji omalże nie doprowadziło do tego, że gotów byłem się w tym moim wymądrzaniu, i to publicznym, natychmiast zatrzymać i wycofać z podkulonym ogonem. Bo jakżeż wypada mnie – niegdyś polonistyczno-językoznawczemu strukturaliście – snuć jakikolwiek ocenny wątek, wygłosić choćby jedną analityczną myśl, a nie daj Boże, jakiś wniosek wysmażyć na temat dzieła, którego przecież w całości nie poznałem. A toż by to był strukturalisty grzech śmiertelny. Uczeni w tej materii wiedzą, o czym mówię. I wtedy już zupełnie nie mógłbym powtórzyć puentującej scenę i życie Bogdana Karcza jego wypowiedzi tuż przed wystrzałem: „W człowieku więcej jest tego, co zasługuje na podziw niż na pogardę”.
Trochę sobie żartuję, wybaczcie, ale przecież i z siebie. Czuję bowiem w tej sytuacji swoją dość dla mnie nietypową analityczną niemoc. Nie trzeba było wchodzić na ten obcy teren, pełen zagadek i chytrych podstępów zmyślnych scenarzystów. Właśnie, czy zmyślnych i w jakim sensie zmyślnych? Mam w tym względzie nieco wątpliwości. Zwietrzyłem w tym kolejną niewiadomą, a przyznam, że się też trochę zirytowałem. Na cóż bowiem natrafiłem? Przede wszystkim na Henryka Talara, skądinąd dobrze mi znanego i podziwianego. Tym razem nie mogę mu odpuścić, tego, co uczynił. Ale po kolei.
Ledwo się zakradłem do tej czortowskiej „Leśniczówki”, a już właśnie on przykuł moją uwagę. Po kilku sekwencjach fabularnych, po kilku wypowiedziach, stało się dla mnie oczywiste, że on tu jest osobowością, że to on przyciąga nas do siebie jak magnes, że on jest tajemnicą, krótko mówiąc, że on tu rządzi. Nic nie musi grać. Przecież Talar nigdy nic nie gra. On jest. On jest sobą. Tej postaci, postaci Bogdana Karcza, charyzma jest potrzebna, a Talar ją ma, bez dwu zdań. I tych zdań mu też nie potrzeba. Nawet bardzo dobrze, że się scenarzysta powstrzymał w tym momencie z nadmiarem tekstu dla Pana Henryka. Wystarczy, jak Pan Henryk spojrzy, jak się Pan Henryk porusza, jak się Bogdan przytula do księżej piersi, jak Bogdan spokojnie wyznaje swój zbrodniczy grzech zaskoczonej Kasi Ruszczyc, a potem w krótkich słowach dyktuje jej, co ma być dalej, odwraca się i odchodzi. Przyznam, że Jolanta Fraszyńska też wtedy stanęła na wysokości… swojego wrażliwego aktorstwa. To się oglądało, to się chciało oglądać dalej. I co? I pstryk. Za chwilę pstryk! Huk! I z tego, co wiem, serial dla mnie diabli wzięli, bo się – cholera – zastrzelił! Serial będzie trwać, ale on się zastrzelił, z pomocą Ruszczycowej czy bez – nieważne. A już chciałem oglądać dalej, już miałem się wciągnąć, ale nie, teraz się nie dam. Skoro sobie Pan Talar, ot, tak odchodzi, skoro mu na to twórcy serialu i producenci pozwalają, to znaczy, że wszyscy oni igrają sobie z nami, z widzami. To znaczy, że albo się już Panu nie gra, bo się Panu znudziło – 4 lata, wystarczy – albo coś tu, w tym całym mechanizmie produkcyjnym nie gra. To, co ten film niosło, spajało, było absolutną wartością dodaną, sfajczyło się. Wysadziliście to coś w powietrze, a teraz każecie nam uwierzyć, że tak trzeba było, że to dla dobra filmu, że sztuka tego wymaga. Nie dam się na to nabrać, za długo robię w „sztuce”.
W tym, że coś jest nie tak, utwierdza mnie również ciekawy wywiad w marcowym „Tele Tygodniu” z odchodzącym z serialu Aktorem, tak Aktorem przez wielkie A – i to nie tylko dlatego, że zdobył wiele głównych nagród i wyróżnień, ale dlatego, że „gra” sobą. Owszem, Henryk Talar ma swoje wymagania. Może w tym tkwi Wasz kłopot. I jestem przekonany, że nie są to wymagania natury finansowej. Tej klasy aktor chce mieć wpływ na kształtowanie postaci, którą gra. Czuje za nią odpowiedzialność artystyczną. Domyślam się, że nie chodzi mu o wtrącanie się scenarzystom w szczegóły czy nawet w konkretne dialogi, lecz o ideową koncepcję i konsekwentne, głębokie prowadzenie obrazu artystycznego kreowanej postaci. Prawdopodobnie odmówiono mu tego. Ktoś nie chciał być otwarty na ważne, wynikające z autentycznego zaangażowania sugestie doświadczonego Artysty, który wyznaje w wywiadzie, że kiedy buduje jakąś postać, chce „być u źródła oraz w środku jej powstania. Szczególnie dotyczy to serialu, ponieważ scenariusz powstaje na gorąco…”. I tu pojawia się pytanie, na ile może sobie pozwolić aktor nawet najbardziej wybitny, doświadczony, dojrzały w swych poglądach, inteligentny, na ile może przekraczać granice formalnie określonych kompetencji? Podejrzewam, że nie wszystkim reżyserom, scenarzystom lub decydentom telewizyjnym na tym zależy. Często nawet wolą mieć w swym ręku marionetki wykonujące tylko przypisaną im rolę. Nie pozwalają aktorowi na współtworzenie powierzonej mu roli. Gdyby sami na pewno byli Jarockim, Wajdą, Kieślowskim... pewnie by mieli lepszy słuch. Już na samym początku mojego felietonu napisałem, że „najczęściej znakomici aktorzy gwarantują serialowy sukces, przy założeniu, że scenariuszowe akcje nie zostaną zwichnięte” przez seryjnych twórców serialowych. Dlatego osobiście wolę twórczość niezespołową, chociaż wiem, że w dzisiejszych „fabrykach sztuki” przestaje to być możliwe. Nie potrafię odpowiedzieć, jaka była dokładna przyczyna kontrowersji, co konkretnie stało się w „Leśniczówce”, że tak znaczący aktor postanowił pożegnać ekipę. Obawiam się, że przy wyrobach seryjnych, tam, gdzie w grę wchodzi wielki biznes i bardzo szeroki krąg nabywców (odbiorców), coraz częściej mamy do czynienia właśnie z towarem, a nie ze sztuką, a w sprawach problematycznych lub spornych wygrywa kryterium ilości, a nie wartości (jakości). Z odejściem z „Leśniczówki” Henryka Talara, jestem przekonany, że serial straci i na pewno dostrzegą to ci, co mają gust.

Grzegorz Walczak

ocenił(a) serial na 7
grzegorz_walczak_3

Szanowny Panie!
Zupełnie przypadkiem trafiłem na Pański tekst i zainspirował mnie on do napisania paru poniższych zdań.
Z góry zaznaczam, ze nie jestem żadnym specjalista od teatru, filmu etc.… więcej , nie mam wykształcenia humanistycznego. Jestem widzem i obserwatorem. Lubię film. Tak jak Pan nie oglądam seriali. Szkoda czasu. Ale znam parę osób , które oglądają i przezywają, fakt, ze H. Talar znika z „Leśniczówki”. Mnie ten fakt nie dziwi.
Zastanawiam się od pewnego czasu dlaczego serial „Czterej pancerni..” jest tak popularny do dziś. Banalna treść, opowiadająca jak to na wojence ładnie. A jednak to się da oglądać. Mimo ,ze do książki J. Przymanowskiego chyba nikt nie wraca. Jedyna odpowiedź jaką posiadam to profesjonalizm ze szczególnym wskazaniem na aktorstwo. W „czterech pancernych..” jest kwiat polskiego aktorstwa; Pieczka, Gajos, Wilhelmi, Pyrkosz, Press, Golas, a zobaczmy role drugoplanowe lub wręcz epizodyczne: Fijewski, Jasiukiewicz, Kalinowski… Podaję za Wikipedią: Produkcja-4 lata, ilość odcinków – 21. Czyli był czas na dopracowanie, na dialogi choć banalne, ekipa pewnie wiedziała kiedy się skończy ta wojenka, a i tak Roman Wilhelmi znika z serialu w trakcie. Nie znam genezy jego serialowej śmierci, ale gdzieś od polowy się nie pojawia. Aktorzy mogli planować inne prace.
A teraz „Leśniczówka”, za Wikipedią: premiera rok 2018, ilość odcinków 500! Wychodzi co 3 dni nowy odcinek. Przy takiej masowce nie ma możliwości na profesjonalizm. Musi być improwizacja, niedopracowanie i treści i dialogów, amatorszczyzna, króluje pośpiech i on generuje bylejakość.
Nie śledziłem, nie wiem czy Henryk Talar pojawia się w każdym odcinku. Ale miał pełne prawo powiedzieć dość. Toż to jest jak Pan pisze AKTOR. Jest zawodowcem i na pewno tego wymaga na planie, ma prawo znać ramy czasowe produkcji. On ma jeszcze parę rzeczy do zagrania. I to takich znaczących. A tu pokazuje swoja twarz w masowce. Ja chciałbym go jeszcze zobaczyć w paru rolach teatralnych, gdzie bierze odpowiedzialność za widza. Może jakieś spektakle jak ten o kardynale Auguście Hlondzie. Każda taka rola wymaga czasu, tak on gra sobą, ale to nie znaczy ,że nad rola nie pracuje, jak i każdy inny tzw. dobry Aktor.
Serialowa publiczność telewizyjna w obecnym czasie może zmienić kanał lub znaleźć inny serial na tym samym . Publiczność serialowa ma urządzenie zwane pilotem.
Ja osobiście się cieszę, ze H. Talar odszedł z tej „Leśniczówki” i mam nadzieje ,ze dzięki temu zobaczymy go gdzie indziej.

Z poważaniem
J. Grudzinski

ocenił(a) serial na 7
jgrudz

Oczywiście, że tak. Henryk Talar to rasowy Aktor i człowiek z charakterem. Znam go. W istocie nie dziwię się, że odszedł. Niech Pana nie zwiodą moje chwyty literackie w tym felietonie, czasem retoryczne, z przymrużeniem oka. Przecież w rzeczywistości cały czas jestem po jego stronie, nawet jak pozornie się na niego srożę. Znam nieco kulisy sprawy. Zapraszam Pana na Facebooka.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones