Widzę, że wiele osób jest zawiedziona takim, a nie innym zakończeniem.
Osobiście bardzo mile się zaskoczyłam. Wargrave był moim faworytem od samego początku. Jego podejście, zachowanie, aparycja, nie było mowy abym go nie polubiła. Pamiętam aktora z Gry o Tron, może stąd mój pogląd. Niemniej nie odchodząc od tematu - gdy Claythorne postrzeliła Lombarda, straciłam wiarę w serial. Psuło mi to całą poprzedzającą go fabułę. Może mam zniszczony pogląd na filmy ale powtórzyłaby się ta sama sytuacja. Kobieta, która na początku jest roztrzepana, wystraszona, rozhisteryzowana nagle przez dwa dni staje się silną, zimną kobietą, której ciemne sprawki z przeszłości zostają nam powoli pokazane (sumując ze wszystkiego i zaokrąglając). Straszliwie nie lubię takich schematów, dlatego gdy Claythorne na spokojnie szykowała się do odejścia i nie ujrzała w drzwiach tego kogo się spodziewała - nagle cała wiara powróciła.
Plus świetnie zaplanowane samobójstwo miłego, starszego Pana. Naprawdę, wywarło na mnie spore wrażenie, za które dodałam do sześciu gwiazdek jeszcze jedną :)
dla ciebie to było "świetnie zaplanowane samobójstwo"? Serio? Kula leciała nad stołem, potem zaniżyła lot, zatoczyła półkole i wbiła się dziadkowi od dołu w podbródek? To jakiś cud! Że o "precyzyjnym upadku" rewolweru już nie wspomnę...
Film ma więcej takich "perełek". Dziwię się, że tu tyle zachwytów nad ta nieudaną produkcją.
Tam nie chodziło o to, żeby przybyła na wyspę policja pomyślała, że sędziego zabił ktoś siedzący naprzeciwko niego (można przecież łatwo stwierdzić, że strzał oddano z przyłożenia), tylko żeby broń wylądowała na tyle daleko od niego, by nie stwierdzono samobójstwa.
Przecież to wiem. ja po prostu uważam, że poziom bezsensu został tu przekroczony.