Widzę, że najwięcej zarzutów ludzi tutaj dotyczy tego, że przedstawiono Gizeldę jako dobrą (o ile tak to można nazwać) matkę, sęk w tym, że taka właśnie była. Dla niej synowie byli nie do tknięcia, gotowa była zniszczyć i zabić wszystkich ktokolwiek ośmieliłby się tknąć czy zagrozić jej synom i są to słowa ludzi którzy ja znali. Moje zastrzeżenia są tu inne, chociaż podejrzewam, nie odbiegają od odczuć reszty, stworzono tutaj żałośnie miękką historię najbardziej bezwzględnej, okrutnej i patologicznej kobiety. Gdzie są prawdziwe krwawe jatki których się dopuszczała, gdzie strach który wywoływała w ludziach? Oglądałam dawno temu dokument w którym jeden z jej morderców wspominał jak to Gizelda bez zaproszenia przyjechała do jego domu i przy rodzinnej kolacji pochwaliła się śmiejąc, że właśnie poćwiartowała kogoś i jego szczątki są w bagażniku auta którym przyjechała. Śmiała się z tego i mówiła że tak kończą ci co "źle na nią spojrzą". Gdzie więc tutaj mamy tą osobę....a no nigdzie, jedynie pokazano że wydawała rozkazy ale bez przedstawienia jak sama krwawo się rozprawiała z "wrogami" Zastanawiam się tylko czy ta miałka historia to głupota, ignorancja czy.... strach, bo ktoś się boii zadzierać z kartelem i jej rodzinką. Po chorobę jednak tworzyć taka propagandę wizerunkową, jaki jest jej niby cel. Moim zdaniem został tu zmarnowany potencjał, zwłaszcza, że Sofia zagrała bardzo dobrze i gdyby tylko stworzyli prawdziwą historię Gizeldy, ona również by sobie z nią poradziła i dobrze zagrała.