PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=624920}

Grimm

7,5 24 120
ocen
7,5 10 1 24120
Grimm
powrót do forum serialu Grimm

"Grimm" jest serialem który się rozkręca i od dosyć mdłego, przewidywalnego, aczkolwiek nieźle oglądającego się typowego (pod kątem formy) procedurala z pierwszego sezonu, ewoluuje - jak na razie - w dobrą stronę. Tak, wiem że już od 4-tego sezonu zaczynają się dosyć duże narzekania fanów na niepotrzebne wątki, zbędne komplikacje czy też niedostatki scenariuszowe. Jednak myślę, że historia na tyle dobrze się rozwija jak dotąd, że dla samej ciekawości "jak to się skończy" warto przebrnąć przez pewne niedogodności dalszych sezonów. Zresztą, trzy pierwsze także nie są ich pozbawione.
Do głównego bohatera, czyli Nicka, trzeba się nieco przekonać. Nie miałam tego problemu ani z Rosalee, ani z rewelacyjnym, najlepszym Monroe, ani choćby z kapitanem Renardem czy też Adalind, chociaż ona akurat ma tendencje do wkurzania ludzi. Ale przynajmniej jest wyrazista, przechodzi jakieś tam przemiany to w jedną, to w drugą stronę, generalnie - się przy niej dzieje.
Główny bohater Nick jest przystojny, opanowany, inteligentny, pracowity, odważny, zakochany na zabój w swojej (niedoszłej) narzeczonej, zawsze skory do pomocy, słowem chłopak ideał, tyle że widzi potwory. I to naprawdę nie jest źle, że jest ideałem, tylko w swojej idealności jest nieco zbyt mało wyrazisty. Monroe czy choćby kapitan kradną mu show, gdy tylko pojawią się z nim w kadrze. Nie wiem, czy to wina aktora, czy scenarzyści tchnęli za mało życia w tę postać, ale żeby zacząć kibicować Nickowi, musi minąć kilka chwil. U mnie tak z sezon. Jakim wybawieniem w tej sytuacji był odcinek z muzą, gdzie Nick zahipnotyzowany przez ponętną wesenkę nagle zaczął na wszystkich warczeć i zachowywał się jak obłąkany szaleniec. Naprawdę nie chodzi o to, że bohaterowie pozytywni są nudni - po prostu scenarzyści tak poprowadzili Nicka, że musiał się zrobić przez chwilę zły, żeby widz doszedł do wniosku, że oto ma do czynienia z człowiekiem z krwi i kości, a nie ucieleśnieniem księcia z marzeń dorastających dziewczynek.
No więc mamy bohatera, któremu trzeba dać szansę, ale tutaj to jeszcze działa. Natomiast co zrobiono z jego ukochaną... Wpuszczono ją w takie fabularne pułapki, że biedna kobita z takiej tam... ładnej, miłej, i tak dalej, i tak dalej, ukochanej bohatera w sezonie 2 i na początku 3 stała się jęczącą, płaczącą i ciągle roztrząsającą jeden problem marudą. Ja rozumiem zamysł – ukochana-ideał zderza się ze światem potworów swojego ukochanego i musi się w tym świecie jakoś odnajdywać w imię miłości do niego. Ale czy to musiało się dziać w tak wkurzający sposób? Jak coś trzeba komuś powiedzieć, to oczywiście nie mówi, będzie siedzieć i płakać. Jak nie trzeba, to będzie gadać nie w porę. Jak trzeba działać, to siedzi i płacze, jak trzeba zostać w miejscu, by się w coś nie wpakować, to pójdzie i się wpakuje. Ogólnie z postaci Juliette robi się taka Skyler White – płacze, robi miny, narzeka, przeżywa, a jej problemy egzystencjalne robią dużo zamętu. A wiem, że będzie jeszcze gorzej.
Z innych wad, to nadmienić trzeba, że twórcy czasem lubią sobie przedłużać sceny i wątki, które można byłoby pominąć lub ciachnąć wcześniej. Z drugiej strony, część rzeczy z kolei, akurat tych ważnych i istotnych dla dalszej części historii, lubi się dziać na hop do przodu. Akurat niedawno miałam okazję obejrzeć totalnie bezsensowny rytuał przywracania mocy Adalind. Bez szkody dla czegokolwiek można było go skrócić i pokazać finalny efekt w postaci mazi, którą się z lubością smarowała. Ale nie, musieliśmy oglądać te wszystkie etapy: tu utnij, tam kop, tu zasyp, tam coś tam. A najlepsze było zbieranie zgniłych kwiatów - trzeba było zaciskać kciuki, że akcja gdzieś się przeniesie i nie będziemy oglądać Adalind zrywającej kwiatek po kwiatku. Są natomiast wątki, które ucięto zbyt szybko - na przykład wzajemną obsesję kapitana i Juliette. Można to było jeszcze pociągnąć, w łagodniejszej, ale intensywniejszej pod kątem ich ludzkich emocji formie i bardziej w psychologicznej warstwie (niepotrzebna była ta przemoc w chwilach ich uniesień, a już strzelanie po ścianach to był totalny bezsens), przynajmniej Juliette także przez dłuższą chwilę wyglądałaby jak kobieta z krwi i kości.
Co bardzo mi się podoba, to nienachalny humor. Są momenty, w których można porządnie parsknąć śmiechem (szczególnie gdy odzywa się Monroe), ale są one naprawdę subtelne. Twórcy nie idą w humor pod tytułem: "uwaga, gotowi, idzie petarda, śmiejemy się!". Mina, gest, ton głosu, zawahanie, jedno słowo odpowiedzi - na takich elementach budowany jest humor "Grimma".
Do humoru i ciekawej historii, a także nieźle pomyślanego - nazwijmy to szumnie - uniwersum dodajemy dających się lubić od pierwszego wrażenia bohaterów drugoplanowych i naprawdę wychodzi z tego przyzwoity serial, który ma nawet parę oryginalnych asów w rękawie. Nie ma co spodziewać się fajerwerków od początku, potrzeba trochę cierpliwości do tego, co się dzieje na ekranie, ale jak człowiek trochę twórcom wybaczy, to wciągnie się w interesujący świat przenikania się ludzi i innych stworów.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones