Np. porównajcie "Elif" z meksykańską, niezapomnianą "Luz Claritą" - tam, nie dość, że telka miała swój koniec, konkretną fabułę ok. 100 odcinków (a nie ciągnęła się w nieskończoność) to dziewczynka grająca tytułową rolę grała naturalnie, żywo, a jej bohaterka była pogodnym, radosnym dzieckiem (chociaż wcale nie miała łatwego życia). Pozostali aktorzy też byli nieporównywalnie lepsi, bardziej profesjonalni, a telka miała happy end i ogólnie podnosiła na duchu. "Elif" może wywołać depresję u najzdrowszego widza - już sama muzyka wystarczy :/