Czego by nie mówić, w sezonie pierwszym gdy Daph i Hastings się do siebie zbliżali to włos się jeżył. Nawet jak się chwycili za ręce w galerii… Tutaj zero Chemii, powtarzam: zero. Naprawdę ogromne rozczarowanie po tym jak budowali napięcie przez rok;-( A moja ocena dotyczyła tylko pierwszego sezonu nie wiem jak to zmienić. Sezon drugi oceniam na dwie⭐️
Ogólnie uważam, że zawalił scenariusz, a nie aktorzy. Ja chemię pomiędzy nimi widziałam, zwłaszcza w spojrzeniach.
Problemem jest fakt, iż zmienili, albo bardzo spłycili niektóre sceny. Książka wypada o niebo lepiej. Kto czytał ten wie, scena z pszczołą i w bibliotece podczas burzy, zostały ogołocone z najciekawszych fragmentów. Zabrakło jakże istotnych scen po ślubie, które pokazywały zmiany jakie dokonały się w podejściu bohaterów i ich usposobieniu do miłości. Baaa zabrakło samego ślubu. Postawili na slow burn przez co miałam wrażenie, że ciągle widzę podobne dialogi, a akcja nie posuwa się do przodu.
Nie chcieli odgrzewać tej samej śpiewki z poprzedniego sezonu ze ślubem z uwagi na to, że ktoś ich "przyłapał", ale można było to rozwiązać na 10 innych sposobów.
Nie rozumiem po co tworzyli wątek trójkąta z siostrą, a jeśli już ktoś wpadł na tak "genialny" pomysł to nie powinno zajmować 6 odcinków z całego sezonu.
Książkowa Edwina była sympatyczna i miała nieskazitelną relację z siostrą, tej serialowej w ogóle nie polubiłam.