Recenzja filmu

Nina (2018)
Olga Chajdas
Julia Kijowska
Eliza Rycembel

Nina trochę przegina...

Ten obraz ciężko nazwać wybitnym lub przełomowym, wzbudza mocno mieszkanie odczucia, ale widzowie po seansie nie pozostają obojętni; to chyba największa zasługa, bo jak wiadomo - tam, gdzie
Od 5 października na dużym ekranie prezentowany jest obraz nowatorski i odkrywczy, ale niestety wyłącznie na polskim podwórku kulturalnym. Zagraniczna widownia ogląda podobne filmy co najmniej od parudziesięciu lat, czy jest to przełomowe w tej części Europy "Inne spojrzenie", głośne "Życie Adeli", czy jakikolwiek inny film o relacji między dwiema kobietami. Mowa tu o nagrodzonym w Gdyni debiucie fabularnym Olgi Chajdas pod tytułem "Nina". Jest to dzieło bezsprzecznie dopieszczone, albowiem dojrzewało ono w umysłach twórców prawie dziesięć lat i może dlatego finalnie bardzo mocno to spóźnienie da się odczuć. Do sedna zaprezentowanej przez "Ninę" problematyki...

Wojtek i Nina są małżeństwem od kilkunastu lat, które od pewnego czasu usilnie próbuje powiększyć własną rodzinę. Niestety, kobieta jest bezpłodna i na nic zdają się stosowane wcześniej zabiegi, które mają pomóc parze w zdobyciu potomstwa. Zdesperowani szukają kobiety, która zostanie ich surogatką. Sprawa nie jest łatwa i po kolejnych nieudanych próbach tracą powoli nadzieję. Wraca ona jednak wraz ze spotkaniem młodej i żywiołowej Magdy, dziewczyny pochodzącej z zupełnie innej galaktyki niż ta szara para ustatkowanych Warszawian. 

Najmłodsze ogniwo filmowego trójkąta pracuje jako celnik na lotnisku, bawi się do białego rana w lesbijskich klubach i co noc zmienia osobę, z którą dzieli łóżko. Magda całą sobą podtrzymuje negatywne stereotypy, a przy okazji jest zaledwie parę lat starsza od uczniów Niny w liceum prowadzonym przez matkę głównej bohaterki. Akcja filmu zaczyna się od stłuczki. Nina wjeżdża w stare auto Magdy, a Wojciech będący mechanikiem postanawia je naprawić. Powoli między parą rodzi się plan, aby to właśnie nowo zapoznana, piękna dziewczyna urodziła ich dziecko. Interakcje między bohaterami gęstnieją, powstają pierwsze komplikacje, nieporozumienia, ale rodzi się także miłość - główny trzon tej opowieści.

Warto skupić się na tytułowej Ninie granej przez Julię Kijowską. Ta kobieta teoretycznie ma wszystko: "kochającego męża", pracę nauczycielki francuskiego, "dobre" relacje z rodziną, samochód, mieszkanie... możemy tak wymieniać w nieskończoność. Jednak jest dziwną hybrydą "Panią Bovary" Flauberta z duszącą się w martwym małżeństwie "Carol" z książki Patricii Highsmith. Wszystko jest OKEJ, ale jednak coś nie daje spokoju, jak mówi sama bohaterka: znudziło się. Mamy wrażenie jakby jej ulubioną piosenką była "Rysa na szkle", bo czegoś wciąż brak. I wtedy cała na biało pojawia się Magda (Eliza Rycembel).

Dwudziestoparoletnia dziewczyna jest wstanie rozbić to małżeństwo i wprowadzić bohaterkę w świat, który był dla niej całkiem obcy. Widzowi nasuwają się niestety pytania, czy Nina naprawdę zaczyna kochać? Czy robi to ze znudzenia, z podświadomego pragnienia "nowego", dla odskoczni? Na końcu opowieści zostaje Wojtek (Andrzej Konopka), który myśląc, że ma wszystko w garści, przegapia moment odejścia własnej żony do, jakby nie patrzeć, małolaty. Biedak budzi się z ręką w nocniku. W kulminacyjnym momencie instynkty biorą górę, przyciśnięty do muru ucieka się do przemocy i próby triumfu poprzez dominację fizyczną mężczyzny nad kobietą. Szczerze szkoda tej postaci. Widać silne starania reżyserki nad zachowaniem Wojtka w jakichkolwiek ramach. Niestety dobrze się zapowiadając, kończy jako samiec, który kompletnie nie potrafi zrozumieć tego, że przez nieuwagę stracił swoją żonę, która stała się nagle "magdoseksualna".

Prawdopodobnie nikt z nas nie potrafi sobie wyobrazić przyszłości tego związku, a pytania, które zadaje rozżalony małżonek, są zaskakująco trafne: Jak będziecie żyły? Przedstawisz ją matce? Cała zaprezentowana sytuacja bardziej przypomina senną fantazje niż prawdzie życie. Można powiedzieć, że oglądając film, jesteśmy świadkami współczesnego mezaliansu. Nina, podążając za wyzwoloną od konwenansów Magdą, wcześniej czy później z hukiem uderzy w szklany sufit życia, które dzięki niej poznała, lecz którym prawdopodobnie nigdy nie będzie już żyła na stałe. Nikt nie zwróci jej lat młodości poświęconych budowaniu rodziny i statusu społecznego. Główna bohaterka kilkanaście lat temu dokonała już własnego wyboru.

Film nie jest zły, nie jest też odkrywczy. Jest, jaki jest, ale jest nam w Polsce bardzo potrzebny. Dużym plusem są zabawne dialogi pokazujące ogromny dystans środowiska LGBT. Było wiele scen, gdzie cała sala kinowa śmiała się do rozpuku, m.in. ta z kwiatkiem w kawiarni i nieporozumieniem ws. tajemniczej "branży", również ta w której Nina wypytywała Magdę o choroby dziedziczne w rodzinie i zdjęcia z dzieciństwa. Kole w oczy fakt, że obraz podtrzymuje stereotypowe myślenie o osobach homoseksualnych w kategoriach rozwiązłości, imprezowania, czy np. faktu, że przecież lesbijki muszą koniecznie grać w piłkę! Plusem jest chociaż to, że nie krzyczy się głośno o coming outach, tematyka nie jest mocno zabarwiona kolorami tęczy, lecz przedstawia ludzki dramat po cichu i bez niepotrzebnej pompy. Irytuje wklejanie na siłę, nawet jeżeli są to role bardzo epizodyczne, kontrowersyjnych osobowości jak Maria Peszek czy Marta Konarzewska (współtwórca scenariusza), które robią z niezależnego i wysmakowanego filmu farsę. Trzeba docenić ich chęć pomocy i wsparcie dla mniejszości, ale po co od razu pchać się na siłę do filmu.

Rzeczą godną pochwały jest estetyka obrazu. Już na pierwszy rzut oka widać dopracowanie techniczne w każdym calu, największe wrażenie robi umiejętne odwzorowanie, poprzez pracę kamery, stanów odurzenia alkoholowego, czy wywołanego paleniem trawki. Zachwycają nas zdjęcia Tomasza Naumiuka oraz muzyka Andrzeja Smolika. Niestety, Chajdas szastając sztuką na lewo i prawo, ociera się o pseudointelektualny wydźwięk filmu. Smak zostaje zachowany, ale pewne sceny nie są konieczne i obraz prawdopodobnie prezentowałby się o wiele lepiej bez nich (m.in. próba gwałtu i seks Magdy z mężczyzną). Pojawia się oczywista symbolika i podane na tacy kontrasty: seks Niny z mężem i z Magdą, słowa" kocham cię" przybierające zupełnie inne znaczenia w zależności, do kogo są kierowane. W moim odczuciu to Julia Kijowska w znacznej mierze tworzy i równocześnie ratuje ten film. Zbliżenia kamery na wiecznie pędzącą i zamyśloną twarz Niny bezdyskusyjnie zapadają w pamięć.

Nie jest prawdą twierdzenie, że "Nina" to pierwszy polski film o zaprezentowanej tematyce. Również wcześniej w polskim kinie powstało kilka podobnych obrazów, np. "W ukryciu" z 2013 r. Należy jednak oddać honory twórcom; każdy głos zabierany przez próbującą przebić się mniejszość jest godny pochwały, a jeżeli niesie ze sobą prawdziwą wartość artystyczną, to zasługuje na nagrody, tak jak stało się w tym przypadku. Miejmy nadzieję, że Olga Chajdas swoim debiutem wyznaczy ścieżkę innym tego typu produkcjom, które dotrą do szerszej publiczności i zaistnieją, zmuszając do dyskusji. 

Ten obraz ciężko nazwać wybitnym lub przełomowym, wzbudza mocno mieszkanie odczucia, ale widzowie po seansie nie pozostają obojętni; to chyba największa zasługa, bo jak wiadomo - tam, gdzie pojawia się obojętność, sztuka umiera. Możliwe, że słyszelibyśmy o nim więcej, ale niestety wielki brat (wiemy, o jaki film chodzi) blokuje wszelkie drogi przebicia do dyskusji publicznej bardziej kameralnej i wyciszonej produkcji poruszającej równie ważne problemy. Bardzo żal niefortunnej daty premiery, obraz prawdopodobnie szybko zniknie z kin i wyparuje z pamięci większości widzów.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czasem gdy ma się kaca po alkoholu, to wychodząc na ulicę, pragnie się schować przed światem i zakłada... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones