Recenzja filmu

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
George Miller
Tom Hardy
Charlize Theron

Taniec śmierci na pustyni

Po trzydziestu latach od premiery ostatniej części trylogii "Mad Max" George'a Millera mało kto się spodziewał kontynuacji. Myślę, jednak, że po premierze "Na drodze gniewu" największe zdziwienie
30 lat po premierze ostatniego filmu z serii "Mad Max" George Miller powrócił do swojego domu, na post-apokaliptyczne pustkowia, tym razem wyposażony w groźnie spoglądającego na przeciwników i sojuszników Toma Hardy'ego, zabójczą Charlize Theron i taką ilość ekranowej rozwałki, że mógłby nią nakryć całą pustynię. Początkowa scena daje jedynie minutę oddechu przed blisko dwiema godzinami pędzącej akcji, wspaniałych wybuchów i ryku setki rozwścieczonych silników.

W "Mad Max: Na drodze gniewu" doświadczyłem wizji świata zniszczonego przez wojny nuklearne, gdzie pełzanie w pełni słońca dwugłowych jaszczurek jest na porządku dziennym, zaś ropy jest więcej niż życiodajnej wody. W takich okolicznościach prezentuje się Max Rockatansky (Tom Hardy), który miażdży jaszczurkę podeszwą swojego buta i pakuje ją sobie do ust - jest to swego rodzaju kwintesencja filmu, albowiem w takim świecie nic nie może się zmarnować, a jedyne co rozprowadzane jest masowo to chaos, przemoc i zniszczenie. Miller odwalił kawał dobrej roboty, ukazując nam ową wizję i całą mitologię w niespełna pięć minut. Już wtedy jesteśmy syci i zaspokojeni, nic nam więcej nie potrzeba, ale wciąż chcemy więcej. Dajcie nam chaos!



I otrzymujemy go w pełnej krasie, a akcja, prócz paru momentów, w ogóle nie zwalnia tempa, a wręcz przeciwnie przyspiesza. Być może, gdyby za kierownicą reżysera stałby kto inny, niż świetnie obeznany we własnej twórczości Miller, to ten film byłby jedynie przyjemnym wspomnieniem "Wojownika Szos" i akcją rodem z serii "Szybkich i wściekłych". Na szczęście prowadzenie objął sam Miller i udaje mu się osiągnąć rzecz niebywałą, a mianowicie, nacisnąć pedał gazu do samego końca i stworzyć przy tym dzieło pełne gracji, wdzięku i wspaniałych pomysłów.

Wśród wszechobecnego kurzu, spalin i ryku silników możemy usłyszeć parę linijek dialogu wypowiadanych przez dwójkę nieustraszonych bohaterów. Początkowa rywalizacji między Maxem, a Cesarzową Furiosą (Charlize Theron) od razu nakreśla kim są, co znaczą i odpowiada na pytanie kto będzie dowodził. Myślę, jednak, że z całej obsady najjaśniej świeci Nux, grany przez młodego Nicholasa Houlta, i to nie z powodu parokrotnie aplikowanego na twarz chromu. Houltowi udaje się wyjść ze światła swoich poprzednich, przyjemnych ról i wskoczyć z przytupem w totalną rozwałkę, idealnie się w nią wtopić i krzyknąć przy tym swoje znamienne słowa: "co za wspaniały dzień!"



Antagonistą "Na drodze gniewu" jest obrzydliwy Wieczny Joe (Hugh Keays-Byrne), który na swej twarzy nosi upiorną maskę podtrzymującą jego funkcje życiowe. To właśnie jego orszak jeźdźców wyrusza z Cytadeli w celu pojmania uciekinierów, a jest to orszak, który długo nie wyjdzie z pamięci. Wśród popleczników Joe znajdziemy między innymi Kanibala (którego imię mówi samo za siebie, szczególnie biorąc pod uwagę jego tuszę), bezmózgiego mięśniaka o imieniu Rictus Erectus i nie można nie wspomnieć o głównej atrakcji, jaką jest wóz z ogromnymi głośnikami i wiszącym w powietrzu gitarzystą, który ostro przygrywa swoim kumplom w ich tańcu śmierci na pustyni.



Zostając przy tematyce muzycznej, trzeba powiedzieć parę słów o Tomie Holkenborgu, znanym również pod pseudonimem Junkie XL. Jego muzyka uświetnia film Millera i jeszcze bardziej nadaje mu, i tak już surowy ton. Decydując się na potężne bębny oraz kwartety smyczkowe rodem z "Incepcji" Zimmera, Holkenborgowi udaje się stworzyć ścieżkę pełną szybkości i wściekłości, która na moment nie odstaje od akcji filmu. Sam reżyser świetnie wykorzystuje zdjęcia autorstwa Johna Seale'a, ukazujące wspaniały pościg i rozległe wybuchy z ogromną ilością adrenaliny i napięcia. Obu panom przyszło stworzyć dzieła świeże, nowe, nadające ton nowemu kierunkowi w filmach akcji. Na oklaski zasługują również charakteryzatorzy i scenografowie, których praca polegała na tknięcie różnorodności życia w tak brutalny i jałowy świat. Złowrodzy poplecznicy Joe, Trepy, wyglądają niczym szkielety, a twarze mają umalowane w czaszki, pogłębiając jedynie moje odczucie obecności średniowiecznego danse macabre.

Spalone słońcem pustkowie Millera jeszcze nigdy nie było tak czarujące, piękne, a zarazem groźne i żądne krwi. W trakcie seansu "Mad Max: Na drodze gniewu" zamienia widza w bestię, w Trepa. Podobnie jak oni pragniemy więcej i więcej, mimo że już dostaliśmy dwie godziny wybuchowej akcji. Być może jest to ukryte, podświadome życzenie Millera: byśmy czasami się zatrzymali, spojrzeli za siebie i zobaczyli co osiągnęliśmy, dokąd zmierzamy, byśmy nie pozwolili, ażeby luksus i żądza władzy nami zawładnęły i zniszczyły. Ale kogo to teraz obchodzi, mi jedynie chce się krzyknąć: "co za wspaniały film!"
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Mad Maxie: Na drodze gniewu" mogło nie udać się wiele rzeczy. Zawieść mógł reżyser, który swój ostatni... czytaj więcej
Jeśli dałoby się podsumować film jednym kadrem, to nowego "Mad Maxa" najlepiej puentowałby narwaniec z... czytaj więcej
Miller jako student medycyny na początku lat 70. wiele czasu spędzał w szpitalu i miał do czynienia z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones