Recenzja filmu

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
George Miller
Tom Hardy
Charlize Theron

What a day! What a lovely day!

Była końcówka lat 70., Donna Summer rewolucjonizowała muzykę przy użyciu syntezatorów, Oscara odbierał Michael Cimino i jego "Łowca jeleni",  żelazna kurtyna w Europie zaczynała się powoli
Miller jako student medycyny na początku lat 70. wiele czasu spędzał w szpitalu i miał do czynienia z licznymi ofiarami katastrof drogowych. Na własne oczy widział też rozwój kryzysu naftowego, który zatrząsnął całym uprzemysłowionym światem. Wtedy to w jego głowie zaczynała rodzić się koncepcja świata na skraju upadku, gdzie największą wartością jest olej napędowy, a nie ludzkie życie.
Z marnymi 650 tysiącami dolarów w kieszeni stworzył pierwszego, elegijnego "Mad Maxa", który z miejsca otrzymał łatkę filmu kultowego, a nikomu nieznanego Mela Gibsona wyniósł do rangi gwiazdy pierwszej wielkości, który stał się symbolem buntu w czarnej skórzanej kurtce i strzelbą w ręku.

Film okazał się kasowym sukcesem, a głowę Millera zaczęła zaprzątać idea sequela. Mając do dyspozycji 2 miliony dolarów, australijski reżyser całkowicie zerwał ze znanym nam światem i czerpiąc z twórczości swojego idola Sama Peckinpaha, zaserwował nam brutalną, krwistą orgię na opustoszałych drogach postapokaliptycznego świata. Max Rockatansky przybrał maskę milczącego kowboja w spaghetti westernie przyszłości i wprawił w zachwyt krytyków.
Po sukcesie "Wojownika szos" Hollywood stanęło przed Millerem otworem, jednak powstałe z tego romansu dziecko "Mad Max pod Kopułą Gromu" odbiegało standardem od poprzednich części i przybrało formę hollywoodzkiej, drogiej i mało smacznej papki.

Na lata Miller rozstał się z kultowym apokaliptycznym jeźdźcem, realizując mniej lub bardziej udane projekty, niejako uciekając przed szufladką "faceta od kina robionego na pustyni". Jednak musiał posiadać ogromny sentyment do Maxa, gdyż postanowił dać mu kolejne – 4 już – życie. Po dziesięciu latach starań i przygotowań schedę po Gibsonie przejął Tom Hardy i projekt ruszył. 70 letni reżyser, dysponując nieograniczonym budżetem, postanowił spuentować, a zarazem oddać hołd swojemu najsłynniejszemu filmowemu dziecku.

W "Na drodze gniewu" tytułowy Max przyłącza się do grupy uciekinierek z Cytadeli – jednej z ocalałych osad – pod dowództwem Furiosy (rola życia Charlize Theron!) i ucieka przed bandą goniącego go Wiecznego Joe. Nurt postapo nie przewiduje rozwiniętej i finezyjnej fabuły – Miller więc najwięcej uwagi poświęcił na przedstawienie nam owej dzikiej żądzy przetrwania buzującej w żyłach ostatnich ocalałych przedstawicieli gatunku ludzkiego. Postacie są tu uproszczone a cała moc filmu skupiona jest na dostarczeniu niezapomnianych wrażeń. Tom Hardy jest tu niczym bohater filmów Sergio Leone – przybyły znikąd, milczący, z sercem pełnym żółci która w końcu znajduje swe dzikie ujście.

"Mad Max: Na drodze gniewu" to kino rozrywkowe par excellence, jednak będące w cieniu wielbionego przeze mnie "Wojownika szos", który w latach 80. zachwycił innowacją, oszczędnością i brutalnym dynamizmem. Jednak 150 milionów dolarów nie poszło na marne, Miller nowym "Mad Maxem" znokautował dziesiątki infantylnych blockbusterów zalewających nas każdego roku. Chapeau bas!
 
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Mad Maxie: Na drodze gniewu" mogło nie udać się wiele rzeczy. Zawieść mógł reżyser, który swój ostatni... czytaj więcej
Jeśli dałoby się podsumować film jednym kadrem, to nowego "Mad Maxa" najlepiej puentowałby narwaniec z... czytaj więcej
To nie mogło się nie udać. Lata przygotowań i realizacji. Ten sam reżyser. Wielomilionowy budżet. Kolejna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones