Rachel GradyI

7,7
3 oceny pracy reżysera
powrót do forum osoby Rachel Grady

W maju 2013r, w wysokich obcasach, ukazał się b. ciekawy wywiad z tymi reżyserkami. Polecam!

kyle_reese

Pamiętasz może, co było w tym wywiadzie takie ciekawego? Albo czy można przeczytać ten wywiad gdzieś w sieci?

wilczekstepowy

Oj tak ledwo co sobie przypomina w ogóle o tym wywiadzie a co dopiero o jego zawartości... muszę sobie go przypomnieć, skoro tak go tu chwaliłem :)

Odszukałem wywiad:
Heidi Ewing i Rachel Grady - dokumentalistki odkrywają Amerykę
Rozmowę prowadzi Magdalena Lankosz

Media należą dziś do coraz większych koncernów i Amerykanie stają się wobec nich zdecydowanie nieufni. Dlatego dokument się cieszy teraz większym zaufaniem społecznym niż wieczorne wiadomości. Z amerykańskimi dokumentalistkami Heidi Ewing i Rachel Grady rozmawia Magdalena Lankosz
Dwie dziewczyny wykręcały o 2 w nocy numer siedziby Kościoła scjentologicznego. Ktoś podniósł słuchawkę. Zawsze podnosił, bez względu na porę - i o 2.05, i o 7. Dlatego nie przestawały dzwonić. Fascynowało je to, że w biurze scjentologów zawsze ktoś urzęduje.

Heidi Ewing i Rachel Grady poznały się, kiedy obie dostały pracę przy produkcji telewizyjnej dotyczącej scjentologii. Przylgnęły do siebie. Były inne niż reszta ekipy. Pracę traktowały z dziecinną ciekawością i radością. Nie interesowało ich to, co na powierzchni, tylko szczegóły, w których ukryte jest sedno sprawy. Dlatego w nocy, kiedy reszta pracowników odpoczywała, one prowadziły swoje śledztwo.

Nie były reżyserkami. Heidi zainteresowała się światem filmu pod koniec studiów na wydziale stosunków międzynarodowych. Zamiast planować karierę w dyplomacji, włóczyła się z grupą filmowców amatorów. Po dyplomie zaoferowano jej pracę osobistej asystentki mieszkającego w Los Angeles producenta filmowego. ''Ta praca nie miała nic wspólnego z kreatywnością, zamiast na plan jeździłam do szkoły odbierać dzieci swojego pracodawcy - wspomina - ale wystarczyła mi przeprowadzka do LA, by złapać filmowego bakcyla''. Rachel chciała zostać dziennikarką. ''Kiedy jednak skończyłam studia, zrozumiałam, że robienie filmów jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące niż pisanie reportaży. To kwestia sposobu myślenia o świecie, mój jest wizualny i dźwiękowy, naturalnym medium był dla mnie film dokumentalny'' - mówi.

Po zakończeniu produkcji o scjentologach zdecydowały: koniec z fuchami dla innych filmowców. Założą firmę i będą robiły filmy dokumentalne. Swoją metodą i na swoich zasadach. Dziś, po przeszło dekadzie od dnia, w którym się poznały, Heidi Ewing i Rachel Grady są jednym z najważniejszych duetów reżyserskich w amerykańskim dokumencie. Mają na swoim koncie pięć świetnych filmów i nominację do Oscara.

W położonym na Manhattanie w dzielnicy Lower East Side lofcie urządziły biuro swojej firmy Loki Films, nazwanej tak na cześć nordyckiego boga psotnika. ''Loki to taki koleś, który mąci spokój innych, czarna owca w boskiej rodzinie - mówi Heidi. - Jesteśmy czarną owcą''. Na ścianach, biurkach i podłodze loftu poprzyczepiane są setki kolorowych karteczek z notatkami. Zaoferowany mi kubek z kawą do końca naszej rozmowy będę musiała trzymać w ręku, bo nie ma choćby skrawka wolnej powierzchni, gdzie mogłabym go odstawić. Kilka komputerów bez przerwy wydaje dźwięki powiadamiające o przychodzących wiadomościach. Biuro aż wibruje od energii, podobnie jak dzielnica, w której leży. Dawne ulice nędzy, na których wychował się Martin Scorsese, dziś wypełniają artystyczne pracownie, knajpki i butiki niezależnych projektantów. Nieopodal biura Ewing i Grady mieszkanie ma David Bowie.

Mąciwoda Loki patronuje nie tylko wystrojowi wnętrza biura Heidi i Rachel. Takie też są ich filmy. Podkopują dobre samopoczucie i bezkrytyczną postawę wobec obrazu świata, który przekazują media, zadają pytania o najbardziej wstydliwe problemy zachodniego społeczeństwa. Tworząc portret chłopców z czarnego getta w Baltimore, opowieść o spektakularnym upadku finansowym miasta Detroit czy rozprawę na temat socjotechnik stosowanych przez zwolenników i przeciwników aborcji Amerykanki zadają uniwersalne pytania: Jak demokracja radzi sobie z tym, że daje prawo głosu także przeciwnikom demokracji? Czy społeczeństwo liberalne ma prawo narzucać innym swoje pojęcie wolności? Czy w krajach rozwiniętych nadal istnieje segregacja rasowa?

Kiedy oglądałam wasze filmy, przyszły mi do głowy słowa Allena Ginsberga: ''Ameryka ma załamanie nerwowe''. Zgodziłybyście się ze stwierdzeniem, że żyjemy w świecie na granicy załamania nerwowego?

Rachel Grady: Na pewno ten kraj ma kryzys tożsamości. Jesteśmy niedojrzali, nie umiemy się uporać ze swoimi problemami, więc je wypieramy. Ameryka jest jak nieletni gwiazdor. Szybko podbił świat, ale teraz sława go przytłacza, bo do niej nie dorósł.

Heidi Ewing: Niedawno ''Wall Street Journal'' opublikował analizę, z której wynikało, że Ameryce potrzeba około dziesięciu lat, by wrócić do poziomu sprzed kryzysu 2009 roku. Oczywiście warunkiem jest to, że przez następne dziesięć lat będziemy żyli w jako takiej stabilizacji i nic się po drodze nie wydarzy. Z takimi perspektywami trudno nie mieć załamania nerwowego. Popatrz na Europę - media ciągle mówią o uzdrawianiu gospodarki. Na czym ma ono właściwie polegać? Na zmniejszeniu bezrobocia w Hiszpanii z 26 proc. do 20 proc.? To tylko naklejanie plastra, by nie było widać rany. Zadaj sobie pytanie, co musiałoby się stać, żeby cywilizacja Zachodu stanęła znów na nogi. Powinna się pojawić nowa gałąź przemysłu, która da ludziom masowo pracę. Ale jaka? Co moglibyśmy wytwarzać? Z drugiej strony nasi rodzice w 1974 roku też widzieli koniec świata - cierpieli z powodu recesji, kryzysu paliwowego. Może każde pokolenie ma swój wielki kryzys?

Miałam też na myśli zbiorową histerię - mnożenie się ekstremalnych ruchów religijnych na Zachodzie, rosnącą popularność teorii spiskowych, ogłaszanie końca świata. Bohater waszego najnowszego filmu ''Detropia'' twierdzi, że środki masowego przekazu ukrywają przed nami to, że mamy do czynienia z powtórką z Wielkiego Kryzysu. Z kolei występująca w waszym ''Obozie Jezusa'' duchowna buduje dziecięcą armię Boga.

R.G.: Pan Stevens z ''Detropii'' ma na myśli to, że społeczeństwo ma problem z przyznaniem się przed sobą do upadku. Trudno się z nim nie zgodzić. W erze informacji, paradoksalnie, wiele osób czuje się niedoinformowanych. Zalewają nas wiadomości emitowane 24 godziny na dobę, toniemy w newsach, a jednocześnie maleje zaufanie do środków masowego przekazu. W Stanach media należą do coraz większych koncernów, w głównym nurcie nie ma środków masowego przekazu, które nie należałyby do globalnych gigantów. Odbiorcy czują ten brak niezależności mediów i robią się nieufni. Jedni zakładają strony internetowe i tropią teorie spiskowe, ale są też tacy, którzy szukają informacji o świecie gdzie indziej, np. w filmach dokumentalnych. Dziś w Ameryce dokument cieszy się większym zaufaniem społecznym niż wieczorne wiadomości, mamy prawdziwy renesans tego gatunku. Tymczasem internet coraz częściej jest źródłem konfuzji. Każdy dziś może się mianować internetowym reporterem, ale jego profesjonalnie wyglądająca strona może być humbugiem. Nie mamy paranoi, że wszyscy kłamią, nie szukamy spisków, ale chcemy pokazywać rzeczywistość z innej perspektywy, niż robią to media.

Jak wyszukujecie tematy na filmy - znajdujecie problem niewiarygodnie przedstawiony w mediach i zaczynacie go rozpracowywać?

H.E.: Nie. Podstawowym motorem naszych działań jest ciekawość świata. Jest wiecznie niezaspokojona i to z niej rodzą się wszystkie nasze projekty. Jednym z bohaterów naszego pierwszego filmu ''The Boys of Baraka'' był chłopiec, który chciał zostać pastorem. Wygłaszał żarliwe kazania, cały czas ćwiczył przemawianie do wiernych, był w to niezwykle zaangażowany. Zaczęłam szukać dzieci podobnych do niego, bo pomyślałam, że to dobry temat na film. Kiedy wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło ''child-preacher'', pierwszą stroną, która wyskoczyła, była ''Kids on Fire'', reklama religijnego obozu letniego w Dakocie Północnej. Rzeczy powypisywane na tej stronie wprawiły mnie w zdumienie. Zadzwoniłam do jej autorki i organizatorki obozów duchownej Becky Fischer z pytaniem, czy nie spotkałaby się ze mną. Jej odpowiedź wbiła mnie w fotel: ''Od dawna czekałam na pani telefon. Pewien południowoafrykański pastor przepowiedział mi, że kiedyś będę w telewizji''. Po 20 minutach z Becky Fischer wiedziałyśmy, że jest świetną bohaterką na dokument. Tak powstał nasz następny film - ''Obóz Jezusa''.

R.G.: To nasze robienie filmów jest jak reakcja łańcuchowa. Dotykamy jednego tematu, który uruchamia następny. Na kolejny, o walce prolifersów ze zwolennikami aborcji, wpadłyśmy, filmując krucjatę antyaborcyjną urządzoną przez Becky Fischer w Waszyngtonie. Zawiozła tam swoich dziewięcioletnich podopiecznych z obozu i postawiła pod Białym Domem z ustami zaklejonymi taśmą.

Obóz Kids on Fire w Dakocie Północnej zamknięto po waszym filmie. Robienie dokumentów to działalność interwencyjna?

R.G.: W tym kraju jest mnóstwo wyznawców Kościoła ewangelizacyjnego, który organizował ten obóz. Nie wiem, dlaczego Amerykanie byli zaskoczeni naszym filmem, bo ten Kościół się nie ukrywa, nie jest żadną podziemną sektą. Nie musiałyśmy przejść żadnych wtajemniczeń, by go pokazać. Przeciwnie, to oni się do nas pchali. Osoby, które wystąpiły w ''Obozie Jezusa'', były tak mocne w swojej wierze, że nie mieściło im się w głowie, iż widz pomyśli, że coś z nimi jest nie tak. Członkowie Kościoła uważali, że nie mają nic do ukrycia, przeciwnie, sądzili, że powinni wykorzystywać każde medium, by rozpowszechniać swoje poglądy. Nie prowokowałyśmy ich, nie podpuszczałyśmy, nie obrażałyśmy. Podeszłyśmy do nich z szacunkiem. Nasza postawa jest taka: wysłuchać ludzi, nawet jeśli nie zgadzamy się z ich poglądami.

Zgoda, ale w ''Obozie Jezusa'' obnażyłyście swoich bohaterów, nie pokazałyście ich zupełnie neutralnie.

R.G.: Dałyśmy im wolną rękę. To oni zdecydowali, co chcą pokazać. Jako liberałki nie zgadzamy się z nimi praktycznie w niczym, ale nasze liberalne poglądy zakładają, że każdy ma prawo do własnych opinii. Martwi mnie ślepota wielu ludzi o poglądach liberalnych. Są niewzruszeni na swoich oświeconych pozycjach. Kostnieją w nich, przyjmując postawę ludzi, z którymi tak głęboko się nie zgadzają. Liberał powinien umieć wysłuchać drugiej strony i pozwolić jej myśleć, co chce.

H.E.: Demokraci popełniają wielki błąd, ignorując ruchy religijne takie jak Kościół ewangelizacyjny. Nawet nie spoglądają w ich stronę. Walkowerem oddają pole do dyskusji. Tymczasem Republikanie cynicznie to wykorzystują: udają, że ich słuchają, a nawet że podzielają ich opinie. Dlatego wyznawcy ewangelizacji będą głosować na Republikanów, choćby nie wiem co. Jeśli Republikanie popierają karę śmierci, oni też ją poprą. W ten sposób powstaje paranoiczny twór, który jest najostrzejszym przeciwnikiem aborcji w Stanach, a równocześnie zwolennikiem kary śmierci. Jak skomentujesz taką hipokryzję?

kyle_reese

Bardziej niż sprzeczności w ich poglądach martwi mnie to, że Kościół ewangelizacyjny wywalczył wprowadzenie kreacjonizmu jako teorii równorzędnej z ewolucją do szkół w niektórych stanach i doprowadził do zmian w prawnej regulacji aborcji.

R.G.: W Stanach jest około czterech tysięcy klinik typu Pregnancy Care Center. Ich działalność polega na tym, że podszywając się pod kliniki wykonujące aborcję, zajmują się odwodzeniem kobiet od decyzji o zabiegu. Czasem, jak mówi bohaterka naszego filmu ''Skrzyżowanie 12. i Delaware'', zaniżają wiek płodu podczas badania ultrasonografem, by dać kobiecie iluzję, że ma więcej czasu na podjęcie decyzji. W USA trwa debata nad wprowadzeniem klauzuli sumienia w przypadku zabiegu aborcji. Już w niektórych stanach zmusza się kobiety, by obejrzały USG płodu przed zabiegiem. To chore. Czy jak wycinają ci wyrostek, też musisz go wcześniej obejrzeć?

H.E.: Gotuje się we mnie, kiedy to słyszę. Czy przy jakimkolwiek innym zabiegu ktoś opowiada ci, jak będzie wbijany skalpel i która tkanka zostaje przecięta? To jest złe.

Wasze filmy opisują też stan rzeczy w Polsce: debata o prawie do aborcji w ciągłym impasie, bliskie związki państwa i Kościoła, desperacja wywołana kryzysem ekonomicznym.

H.E.: Co jest bardziej uniwersalnego w historii cywilizacji ludzkiej niż szaleństwo religijne albo wybuchowa mieszanka polityki i religii czy budowa i upadek imperium? Niedawno byłyśmy w Paryżu, gdzie pokazywałyśmy ''Detropię'', i tam powiedzieli nam, że we Francji mają trzy takie miasta jak Detroit. Stworzone jako imperia przemysłowe dziś są miastami widmami. Historia Detroit jest historią o tym, co stało się z zachodnią cywilizacją globalnie.

Może dzisiejszy świat ma problemy, dla których demokracja nie ma dobrych rozwiązań. Ameryka próbuje ratować Detroit czymś na kształt dyktatury. Uważacie, że demokracja przestaje się sprawdzać?

H.E.: Plan ratowania Detroit polega na tym, że przekazano całą władzę finansową nad miastem w ręce jednej osoby. To taki menedżer dyktator. Władza jest ogromna i niesie ryzyko łamania praw mieszkańców Detroit. Ale tu pojawiają się wątki, których nie byłoby bez demokracji: po pierwsze, biznesmeni tego miasta poparli taki plan ratowania Detroit, po drugie, działania kryzysowego menedżera podlegają niezależnej ocenie. Detroit jest najbardziej czarnym miastem Ameryki, a leży w Michigan, najbardziej białym stanie USA. Posuwając się za daleko, menedżer miasta będzie musiał liczyć się z oskarżeniami o ekonomiczny apartheid. Ale zgodzę się częściowo z tym, że system demokratyczny nie przystaje do dzisiejszej ekonomii.

A przystaje do dzisiejszego poziomu debaty społecznej? Czasem mam wrażenie, że powinno się zabronić mówić komuś takiemu jak duchowny Jones z waszego kolejnego filmu - ''Edukacja Mohammada Husseina''. Nawołuje on do zamknięcia granic USA dla muzułmanów i występuje o rządowy monitoring meczetów i wszystkich ośrodków edukacyjnych związanych z islamem.

H.E.: Przystaje, bo daje nam możliwość pokazania drugiej strony. Sportretowania tej spirali nienawiści i lęku, który ją napędza.

R.G.: Ta debata nigdy się nie kończy. Wszystkie tematy zostają z nami. Nie można się uwolnić. Zrobiłyśmy pięć filmów i trochę projektów telewizyjnych. Przy każdym stałyśmy się specjalistkami od tych tematów. Przeglądam prasę i internet pod ich kątem. Od kiedy zrobiliśmy ''Skrzyżowanie 12. i Delaware'', nie przegapiłam żadnego ważnego tekstu o aborcji. Rozumiem każdy szczegół tej debaty, jestem świadoma każdego jej niuansu. Dokument to jak napisanie doktoratu na dany temat. Poza tym apetyt na wiedzę ci się zaostrza, mimo że film jest skończony. Zanim zrobiłyśmy ''Detropię'', zastanawiałyśmy się, dlaczego ''New York Times'' prowadzi dodatek motoryzacyjny. Kto czyta newsy i analizy przemysłu motoryzacyjnego? Dlaczego nie można tego umieścić w dziale ekonomicznym, po co dawać oddzielne strony? Dziś to nasza ulubiona część gazety, czytamy ją od deski do deski. Dokument dał nam możliwość zrozumienia, jaki wpływ ma stan przemysłu motoryzacyjnego na całą Amerykę. Praca dokumentalisty jest jak utknięcie na uniwersytecie na wieczność. Przygotowujesz tę wielką pracę, studiujesz jakiś przypadek latami, analizujesz jego najdrobniejsze szczegóły. W końcu tworzysz pracę, a zamiast dyplomu dostajesz następny temat i zaczynasz od początku.

kyle_reese

Dzięki za wklejenie artykułu. ;) Fajnie, że chciało się Ci go poszukać i odpowiedzieć. ;)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones