w jednym z ostatnich odcinków 7 serii. to było dziwne widzieć ją ze zmarszczkami, grającą
raczej negatywną rolę. i ten niezapomniany uśmiech... ach, "ania" to był film mojego
dzieciństwa, sama jestem imienniczką najsłynniejszego rudzielca, więc trochę
utożsamiałam się z bohaterką. do dzisiaj czasem mnie najdzie ochota i cały dzień spędzam
z bohaterami "ani", chociaż trzecią część omijam szerokim łukiem, była beznadziejna i
zupełnie niezwiązana z książkowymi dziejami Ani. szkoda, że z sympatycznej, ciepłej serii
zrobili coś na kształt przygodowego dramatu/romansidła.
w każdym razie pozostał w serduchu wielki sentyment. czar "ani" towarzyszy mi już ponad 20
lat, więc byłam wniebowzięta gdy urodził mi się marchewkowy synek :)