Lech Majewski

7,3
377 ocen pracy reżysera
powrót do forum osoby Lech Majewski




Obejrzałem niedawno 7 filmów Majewskeigo pod rząd (na wideło mam to wszystko), poniżej moje luźne myślenie o nich. W sumie nie podobają mi się za bardzo jego filmy, ale tak już mam, że w ogóle filmów chyba nie lubię, filmy mnie nudzą i bardzo rzadko ciekawią. Jak ktoś nie widział tych filmów, to morze niech nie czyta, bo pewnie będę o zakończeniach pisał.

Niestety, nie udało mi się dotrzeć do filmu RYCERZ, jakby ktoś wiedział, jak go zdobyć, albo go miał i chciał mi pożyczyć, sprzedać, czy się zamienić na coś, to ja bardzo proszę o kontakt.

Xiążek Majewskiego raczej nie czytałem, dawno temu przeglądałem po xięgarniach jego zapiski o Basquiacie oraz jakąś inną knigę, ale nie zaciekawiło mnie to to. Oper i teatrów jego tesz rzem nie widział, więc się skupię tylko na tym, co widziałem.

Całe to pisanie ma służyć ocaleniu od zapomnienia tego, co jeszcze ze łba nie wyparowało i podzieleniu się spostrzeżeniami z Czytelnikiem

Miłej lektóry.







LOT ŚWIERKOWEJ GĘSI – 1987 r., USA

Jak głosi legenda: filmik kręcony podłóg prozy ,,Kasztelanka’’ Majewskiego właśnie, tylko Katowice zmieniono na Pitsburg a Sopot na Hollywood.

Młody górnik zakochuje się w początkującej aktoreczce i czyni wiele zachodu, by ją uwieść, jak to Zakochany. Ona hamletuje: ras tak, ras siak, co za baba. Ona w końcu wybiera go, bo: a) ziom pomaga jej w karierze, wiezie autem do LA i w ogóle; b) on nie ma konkurentów zbytnio, jest tam taki jeden, ale to dupek, nie dziwota, rze ona w końcu kopuluje z górnikiem (słabości scenariusza pewne).

Co ich łączy? On bardzo PRAGNIE jej, ona bardzo PRAGNIE zostać aktoreczką. Chodzi więc o jakieś takie marzenia, które są, wg nich, na wyciągnięciu ręki. Ładnie się to rymuje z dosyć nahalnym symbolem: Świerkową Gęsiom, takim dużym samolotem, zapewne także obiektem marzeń kogoś tam. Bohaterowie pod koniec filmu docierają do tej maszyny, ale do niej nie wsiadają.

Łączy ich także i to, że on jest górnikiem tak jak jego ojciec, a ona chce być piosenkarką, tak jak jej matka chciała. Te piętno gdzieś tam głęboko – mniemać można z lekka – się na nich odciska. Poza tym i on i ona nie mają ojców, bo ci poumierali. Żyją z matkami, które to matki ich nie kumają, przez co w jakimś tam stopni, znów można zgadywać, młodzi zapewne lgną do siebie.

No więc mamy przeto oto dwóch młodych, którzy bardzo czegoś chcieli i próbowali do tego czegoś dotrzeć. On to nawet szybę wybił, by się do niej dostać (Wojaczek też tak robił, jak z Bajki wychodził). Czytałem w wywiadzie, że dla Majewskiego szyby odgradzają nas od lepszego świata, za szybami są rzeczy, których nie da się dotknąć, polizać, można tylko sobie popatrzyć. W poezji Wojaczka wszystkie te szkła i szyby to coś więcej znaczyły niż gadanie Majewskiego, no ale mniejsza z tym.

Pod koniec filmu jego i ją to już nawet policaj ściga, gdzieś tam go postrzelili, ona w ryk, złowieszcze jej spojrzenie w kierunku mamy (oj, niedobra mamusia, niedobra!) I tak dalej. To znaczy koniec. On pewnie przeżyje.

A, no i jak dobrze czaję, to tam był jeszcze taki konflikt, że on z biednego domu, a ona to klasa średnia i ci bogaci nie lubią biednych, banał.

Film do niczego, bo już takich powstało od grona i ciut ciut. Poza tym pełno schemacików, nie da się tego spokojnie oglądać, trzeba się kilkanaście razy zdenerwować, nim będzie The end.












WIĘZIEŃ RIO – 1989 r., Brazylia, Polska, Szwajcaria, Wielka Brytania

Oj, wymordowałem się strasznie na tym nudnym filmie, Chryste Panie!

Paru ludzi chyba w 1962 roku albo rok później w USA zrobiło napad stulecia, złapano ich i skazano, jeden facio uciekł i schronił się w Brazylii, gdzie oficjalnie sobie żył bogato i nic mu nie mogli ludzie z USA zrobić, bo to Brazylia i tam jest takie a nie inne prawo. Lech Majewski poznał go w latach 80. i nakręcił o nim film. Ziom się zwał Ronald Biggs i pomógł Majewskeimu przy skrobaniu scenariusza.

W sumie rzeczony Biggs to wporzo postać, lubimy go, bo wychowuje no i kocha swojego synka. Matka synka, Brazylijka, opuściła familię, bo wolała zarabiać jako tancerka i striptizerka. Wydaje mnie się, że są to echa narzekań reżysera na to, że wszystko co złe, to komercja lalala, dla niej to nawet rodzinkę się czasami opuszcza. No niech będzie.

W filmie chodzi o to, że dwóch kolesi chce nielegalnie wywieść Biggsa, by posiedział w więzieniu, a nie opalał się w Rio etc. Oni go łapią, on im ucieka, nuda panie.

Jest i inny konflikt: dwóch tych ziomów się miedzy sobą pożarło, bo jeden myśli tylko o pieniądzach, którą dostaną za porwanie Biggsa, a drugi jest bardziej ludzki, z sumieniem w środku i w ogóle.

No i to tyle, nuda, że coś strasznego! I mamy jeszcze przebitki z karnawału w Rio, nie wiadomo po co, jakby kto nie wiedział, że w Rio półnagie kobiety łażą po ulicach. Majewski nie powiedział nam w ,,Więźniu z Rio’’ nic ciekawego.

Z ciekawostek to zanotował, że w 74 minucie filmu nad telewizorem jest portret faceta, który podobny jest do Andrzeja Leppera, ale może miałem zwidy.

Film ów to chłam, może 60 lat temu by się komuś spodobał, ale teraz? Ale, jak sam Majewski godoł, ,,Więzień z Rio’’ to pójście w stronę komercji, dlatego mąż ów czem prędzej uciekł z Hollywoodu i ojej ojej.

Doszły mnie głosy, że Biggs jakoś tak nie tak dawno sam się zgłosił gdzie trzeba i siedzi w pudle. Tylko nie wiem, na ile są to wieści prawdziwe, no i gdzie siedzi, jeśli siedzi.















EWANGELIA WEDŁUG HARRY’ EGO – 1993 r., Polska, USA

Film par excellance do niczego, a biedny Majewski nie kóma, jak można nie lubić tego filmu. Ano: bywa tak.

Mamy oto pustynię niby w Kalifornii, ale kręcono pod Łebą. Gadają po amerykańsku. Na pustyni jest normalny kurna pokój, z różnymi sprzętami, leży sobie ziomuś w łóżku i nawiedzają go różni tacy, jak ktoś zna ,,Kartotekę’’ Różewicza: to coś w tym styló.

Ziom gada to s tym, to s owym, ale morał taki, że ludzie są nieludzcy, przesiąknięci na wskroś cywilizacją Zachodu (jak kto woli: amerykańską), no jeno siąść a zapłakać rzewnie. Tylko o podatkach, zarobkach, procentach prawią, nawet się zabijają o te pieniądze, gapią się w TV itp. itd. Relacje międzyludzkie spsiałe, więzi rodzinnych niet. Biblię zastąpiła teczka urzędasa, którą się całuje podczas przysięgi.

No i tak przez cały film, do zarzygania. Jedynie jego żona coś tam zauważa, że niby jest coś nie tak, ale tylko powie i nic nie zrobi, bo ona też należy do tego bardzo złego świata.

Całość okraszona jest wątkami religijnymi, poszczególne scenki poprzedzone są tablicami z napisami typu: ,,Genesis’’, ,,Księga wyjścia’’, ,,Zwiastowanie’’, czy ,,Zmartwychwstanie’&#821 7;. Jest także Murzyn wiszący na krzyżu, którym ludzie nie za bardzo się przejmują. Owe zabiegi, jak i pompatyczna muzyka naszego Kaczmarka mają nadać filmowi charakter cośkolwiek metafizyczny, ale miast działa filozoficzno-coś tam, wyszedł potworek tak banalny i pretensjonalny, że ho ho! Plus nie za bardzo uzasadnione malownicze zdjęcia, które próbują film uratować. Na nic te starania.

Majewski mówi nam: jest z ludźmi źle, a nawet bardzo źle, wszystko przez wszechobecną (nawet na pustyni) Konsumpcję sratatata. Podobny filmik poczynił 8 lat później Szwed Roy Andersson. W swoim równie wydumanym filmie ,,Pieśni z drugiego piętra’’ gadał to samo, co Majewski: jest źle, ojojoj! Oba filmy męczące i oba epatowały tą całą sztucznością (u Szweda pustyni nie było, ale biczownicy po ulicach łazili i krzyżami się rzucało, bo się nie sprzedawały), ale w ,,Pieśniach’’ to przynajmniej długie, a piknie skadrowane ujęcia się ładnie tłumaczyły, tak same z siebie, a u Majewskiego nawet to całe piękno pustynne nahalne etc. A, no i ,,Ewangelia...’’ to gdzieś tam gdzieś tam przypomniała mi film z roku pańskiego 1966 F. Truffauta ,,Farenheit 451’’: tam także mieliśmy wizję świata bez nadmiernej duchowości ale to nie była wina samych ludzi, a władzy, która bała się np. książek. Film ów oraz ten Majewskiego łączy np. umiłowanie bohaterów do telewizji. Chore umiłowanie.

Ale wracając do naszej sztuki: na końcu bohaterka zostaje sama, pozbawiona wszystkiego, prócz ukochanego telewizora, ale jest nadzieja! A jakże! Co ma nie być!?! Zaciążyło jej się: może jej szczyl będzie inny niż cała ta zgraja cieci? Majewski zostawia nas s tym pytaniem i każe zastanowić się nad tym i jeszcze owym.

Za jakie grzechy? Się pytam.

















POKÓJ SAREN – 1997 r., Polska

Podtytuł filmu brzmi ,,Opera autobiograficzna’’ .

Tak więc mamy tu jakby sfilmowaną operę. Nie lubię oper, bo w większości nie rozumiem o czym oni tak zawsze tam wyją. Po ichniemu to się to nazywa libretto. Ale widocznie nie zależy twórcom na przekazie, więc śpiewaki tak wyją, że w sumie rypka ci czy to po takiemu, czy po innemu języku. U Majewskiego akurat po polsku, ale skumałem chyba tylko 2 piosenki i tyla.

Poza śpiewaniem nic już nie gadają, ale da się wszystko skumać dzięki obrazowi. Kadry w miarę statyczne, ociężale ta kamera lata, idzie zwariować. Między ujęciami są naiwne przeniki, niczym w teledysku dickopolowym, żal patrzeć. Podobnie jak w ,,Wojaczku’’ nie ma tu najazdów i odjazdów kamery (są tylko chamskie zoomy, głupie to), jest też scena, jak chłoptaś pisze wiersze przy biurku, a kamera jest przy suficie. Taki sam punkt widzenia był także w scenie śmierci Rafała W. Chodziłoby pewno o to, że możemy takiego poetę tylko podglądać, ale przy nim być nie możemy. Dalej możemy snuć odkrycia typu: nie możemy zrozumieć takiego Poety.

Bo główny bohater, jak się już rzekło, pisze wierszyki. Mając więc na uwadze podtytuł filmu oraz fakt, że Majewski także uprawia poezję wierszowaną: mniemać można, że bohaterem filmu jest sam Majewski za młodu.

Poetę pokazał reżyser bardzo sztampowo, bo oto ziomuś coś tam smaruje po kartce, nie wychodzi mu i ostentacyjnie (sam przed sobą) gnie papier i ciska w podłogę. A kilkanaście scen dalej to i naczynie tłucze, bezduszny on. Pamiętam taki wywiad z Szymborską po otrzymaniu przez nią Nobla, gadała, że jakby filmowiec chciał pokazać na ekranie poetę w czasie tworzenia, było by to bardzo nudne, bo po prostu się pisze, myśli i nic poza tym. Wzorcowym przykładem mogłyby być właśnie te nudne sceny z ,,Pokoju saren’’. Ale chyba warto było zrobić takiego knota, by 2 lata później zrobić film o poecie z Mikołowa (moje skromne zdanie).

Poza tym poetą były jeszcze inne postacie, np. jego ojciec, który zbierał znaczki z ciałami niebieskimi. Oglądał je i oglądał, a za nim było okno, a za oknem prawdziwy księżyc. To w sumie ładna scena opowiadała nam o zbzikowaniu ojca, który miał swój świat, a nie zauważał tego bardziej obiektywnego. Bo najmocniejszą stroną ,,Pokoju saren’’ było ukazanie ludzi, którzy nie potrafią się między sobą komunikować. Postacie nic nie mówią, są tylko jakieś wkurzające chóry w tle, ale komunikacji jako takiej nie ma. Poeta wyrywa laskę na migi jakby, bo ona mieszka blok w blok. W drugiej i ostatniej ciekawej scenie filmu - scenie łóżkowej – on niczym rasowy chłoptaś chce w nią od razu wejść, ale ona wstaje i idzie goła do stołu. Szpera po szufladzie i wyciąga ojcowy album ze znaczkami. Ogląda te planety, te xiężyce, bo tylko tak może się o nim czegoś dowiedzieć. Normalnie to już się nie da. Tak sobie to tłumaczę, nie wiem czy dobrze.

Owe dziwne relacje rodzinne, czy międzyludzkie to chyba najciekawsze treści w tym filmie. Reszta to biegające leśne zwierzaki po pokoju, chór, którego nie rozumiem (nagranie z VHSu), sam pokój zarastający chwastami i inne códa niewidy. Trochę taniej magii, nieco tradycji takiej i owakiej, trochę przyrody, trochę klaustrofobii (akcja dzieje się tylko w chacie). Ot, męczący świat Majewskiego.

Całość podzielona na 4 pory roku, czytamy kolejno ,,Wiosna’’, Lato’’ itede. Podobnie było w ,,Ewangelii...’’, tylko tych rozdzialików więcej. Na szczęście tego taniego zabiegu nie było już ani w ,,Wojaczku’’, ani w ,,Ogrodzie’’, a przecież i te filmy mają konstrukcję poszarpaną, składają się ze scen jakby przypadkowych. Można by więc powiedzieć, że Lech postępy robił.

Ale przyznać muszę, że spośród 7 filmów Majewskiego, które widziałem, najmniej zrozumiałem właśnie ,,Pokój saren’’, bo:

a) nie wiem zbytnio o czym oni śpiewali, a to może być ważne do interpretacji etc. Z pewnością na bank jest ważne.
b) Nie wiem nic o dzieciństwie Majewskiego, (prócz tego, że biedak żył na peryferiach Katowic i takie tam), o jego rodzinie i jego relacjach ze zwierzyną leśną, więc niektóre rzeczy z tego filmu są dla mnie słabo czytelne



















WOJACZEK – Polska, 1999 r.

Ten najlepszy film Majewskiego nie opowiada o Rafale Wojaczku, a o jego legendzie. Poniżej spróbuję udowodnić tę tezę.

Zacznę od tego, że całe to życio-pisanie Wojaczka jest dla młodzieży bardzo atrakcyjne, wychodzi naprzeciw ich tęsknocie o jakimś buntowniku Totalnym, mądrze a wrażliwie przeciwstawiającym się zakłamaniom świata tego. Jakieś 4 lata temu i ja byłem jego fanem, był on dla mnie kimś takim jak dzisiaj dla moherowych beretów jest ojciec dyrektor. Niby to przypadkowe pielgrzymki do jego grobu, czy odwiedzanie miejsc takich jak ,,za Pałacykiem’’. Poza tym interesuję się historią powojennego Wrocławia, przez co i kult RW był większy niż innych, których czytywałem: Bursę, Rybowicza czy Ratonia. No a o Wojaczku nakręcono piękny film, o innych ,,moich’’ poetach nie nakręcono. Później lęki egzystencjalne nieco się ó mnie zmniejszyły, to i tych wierszopisarzów jąłem traktować bardziej krytycznie. Doszło do tego, że w końcu zgodziłem się ze słowami pewnego literaturoznawcy, Jana Marxa, że Wojaczek to autor kilkunastu wierszy, reszta to raczej chłam :) Ale i tak ziomuś jest de best ze wszystkich tych ,,kaskaderów’’. Najmądrzejsze to to.

Owóż... ci, co znali poetę osobiście, jak Bogusław Kierc, mówili, że Wojaczek nie był taki, jak przedstawił go Majewski w swoim filmie. Spotkałem niedawno w Empiku we Wrocławiu Janusza Stycznia, czytał Wyborczą, a ja pewno jakiś super-tele-magazyn-TV. Się odważyłem i zadałem kilka pytań. Mówił, że film nieudany, że Wojaczek był cichy, spokojny, rzadziej niż na filmie ,,broił’’ i wmawiał sobie i innym chorobę psychiczną, którą jakąś tam miał zresztą, jak gada Styczeń. Było w nim jakieś pęknięcie i jakaś tajemnica i że szkoda, że o tym właśnie nie powstał film. Kiedyś w ,,Wyborczej’’ wyczytałem, że Styczeń tak widziałby ten film: grzeczny, kulturalny, wykształcony młodzieniec czyta wiersze, w tle jakiś romansik czy coś. Aż tu nagle pęka mu w rękach szklanka, nie wiedzieć kurde czemu. Tyle ,,ten znakomity Styczeń’’.

No więc znając nieco życiorys poety z Mikołowa, jak i przyglądając się filmowi, łatwo dojść do wniosku, że film przekłamuje to i owo, nie dopowiada, zabarwia. Początek filmu: Wojaczek przechodzi przez szybę lokalu o nazwie Bajka, akcja się dzieje w Mikołowie. Wszyscy wiedzą, że to prawda: wszak zdarzyło mu się parę razy rozbić szybę. Ale nie każdy już wie, i film tego także nie wyjaśni, że czyn taki miał konsekwencje różne różniste. Brat jego (albo ojciec, nie pamiętam, ale raczej brat Janusz) musiał potem za tę szybę płacić, polubownie załatwić sprawę z właścicielem, by nie trzeba było wzywać milicji. Po tym filmie można by mniemać, że Wojaczkowi takie czyny uchodziły na sucho, był na tyle ,,wybrany’’, iż prawo go ścigać nie raczyło.

Dalej: jak na dłoni widać kontrast pomiędzy filmowym Wojaczkiem a filmowym światem przedstawionym. Poeta, który się w końcu zabije, działa, wydaje się, że o coś mu jednak chodzi, powiedzmy, że się buntuje. A bunt, podług Camusa, to jednak podstawa do tego, aby być, istnieć. A jakie mamy otoczenie? Właśnie nie buntujące się, wszystko szare, zarażone socjalizmem, ludzie zahipnotyzowani, jakby tylko młody pisarz dostrzegał, że coś jest nie tak w tym świecie. By tę tezę udowodnić, Majewski przekłamuje obraz lokalu dla artystów. Podobnież tętniły one życiem, były takie lokale miejscem spotkań ludzi wybitnych, miejscem zażartych a twórczych polemik - powołuję się tutaj na opinię bywalców tych barów. U Majewskiego lokale świecą pustkami, poeci w nich przesiadujący to durnie kłócący się o to, jak należy deklamować wierszyk Słowackiego albo polemizujący o zapachach w toaletach. Jedyny jego przyjaciel (jak dobrze mniemam, jest to Janusz Styczeń, w filmie zwie się Wiktor Sierpień, a gra go Andrzej Mastalerz), zdający sobie sprawę z własnego położenia, nie trzeźwieje. Konferansjer nie wie jak Stachura ma na imię. Do kieliszków przygrywa zespół o tajemniczej nazwie Sekret, straszne badziewie, coś jak ta kapela z filmu ,,Z miasta Łodzi’’ (1968 r.) Kieślowskiego.

I tutaj uwaga cenna bardzo bardzo: przekłamany – jako się już rzekło - obraz lokalu dla artystów to nie pomysł Majewskiego, a samego Wojaczka. Sceny z lokali zerżnięte są z opowiadania ,,Sanatorium’’. W tej prozie poeta pisze o sobie, choć przybiera w niej imię Piotr. Bohater pije, awanturuje się, no istny Wojaczek filmowy. Można chyba łatwo odgadnąć, że temu prawdziwemu Rafałowi W. zależało na takim właśnie jego spostrzeganiu przez innych. Pisał w wierszach: ,,ja jestem wariat’’, nazywał się często alkoholikiem, kimś, ,,którego dawno powinni byli zamknąć’’ i te de. Również i dialogi z lokalu dla artystów zostały przepisane z ,,Sanatorium’’. No na przykład:

- Pan coś studiuje?
- Nie. Nie jestem aż tak małostkowy

Tak odpowiada Wojaczek Stachurze. Znając biografię autora ,,Sezonu’’, dojść można do wniosku, że z tą ,,małostkowością’’ u niego nie jest tak, jakby wynikało z dialogu. Zaraz po maturze studiował on przez pół roku na krakowskim UJ polonistykę, jednak nie zaliczył egzaminu z łaciny. Poza tym Milczeski-Bruno oraz Stachura są w filmie (za wspomnianą już prozą) przedstawieni jako ludzie bardzo drętwi, być może konserwatywni. Takie a nie inne przedstawienie poetów przeklętych bliskich rocznikowo Wojaczkowi służy oczywiście skontrastowaniu tych pisarzy względem naszego bohatera, a morał z tego taki, że Wojaczek to był od nich fajniejszy. Oni np. byli czeźwi, a on nie e, a wiadomo wszak, że każdy z nich pił dużo. W jednej z ostatnich scen filmu Wojaczek deklamuje swój wiersz kończący się takimi słowy: ,,A ostatecznie dać mi choć wódki żebym pił i potem rzygał, bo poetów należy używać’’.

Znamienne jest w tych scenach to, że wszystkie te przekłamania zaczerpnął Lech Majewski z samej twórczości Wojaczka, być może zrobił film taki, jaki sam poeta chciałby zobaczyć gdzieś tam z nieba (hipoteza do obalenia, oczywiście). Jednak na pewno film wychodzi naprzeciw legendzie stworzonej po śmierci Wojaczka, rozdmuchiwanej przez wielu jego przyjaciół i fanów jego wierszy.

Ale czy pewno?

Wydaje mi się, że nie do końca. Film jest raczej dyskusją z tą legendą, ukazaniem tego, w jaki sposób tworzyła się ona jeszcze przed 11 maja 1971 roku. Kto ją tworzył? Z filmu wynika, że najczęściej sam zainteresowany. Reżyser ukazuje widzowi kulisy tworzenia tej legendy.

Po pierwsze: filmowy Wojaczek chce być chory psychicznie, ,,naznaczony’’ i gdy dowiaduje się od lekarza, że jednak wszystko jest w porządku – denerwuje się i wychodzi bez pożegnania się z doktorem.

Po drugie: widać jak na dłoni, że Wojaczek okłamuje swoich kolegów, wszystko po to, by zabarwić swoją legendę o kolejne ekscesy, które miejsca nie miały. Kłamie, że włamał się do sklepu i ukradł alkohol i że ściga go policja.

Po trzecie: skandalicznie zachowuje się Wojaczek tylko przy osobach, które mogłyby później rozpowiadać innym o jego poczynaniach. Natomiast jest to grzeczny chłopak w scenie rozmowy z matką, w scenie kupowania alkoholu (obiecuje, że przyniesie brakujące grosze) czy podczas rozmów z wdową ,,z seksem niewygasłym’’, u której mieszka i stara się jej płacić regularnie za wynajem pokoju. Oczywiście można to tłumaczyć zawsze tym, że buntował się tylko przeciwko osobom na takie traktowanie ,,zasługującym’’. Do pani z ratlerkiem nic nie miał...

Jest także w filmie Majewskiego scena, w której trzech poetów plotkuje o skoku Wojaczka z drugiego piętra. Można sądzić, że samemu Wojaczkowi podobały się takie dyskusje wśród poetów, ale w filmie udaje on, że jest inaczej, przerywa im i zaczyna się awanturować.

No i wreszcie po czwarte: Wojaczek opowiadający o sobie samym. Mówi na przykład ,,ja i tak już jestem trup’’, czy ,,za mnie pić nie warto’’, co ma się w rzeczy samej wpisywać w jego legendę. Jednak jedyny (w filmie) człowiek, który zna go i jego wiersze bardzo dobrze, Wiktor Sierpień, doskonale zdaje sobie sprawę z kabotyńskich starań swojego przyjaciela, by mówiono o nim na mieście. Stąd jego wypowiedzi następujące: ,,E, przesadzasz’’ albo ,,E, błaznujesz’’.

Na pewno był więc świadom sam Wojaczek tego, że jest kabotynem na wskroś. Jednak zastanawiające są dla mnie fragmenty filmu, w których poeta jest sam na sam, a w których także odgrywa pewne sceny, zachowuje się nienaturalnie, np. pali dziwnie i nieekonomicznie papierosa, wzywa dla zabawy imię Allacha (usłyszał je wcześniej w piosence w radiu), maszeruje niczym żołnierz do grobu siostry, czy wreszcie nadaje swojej samobójczej śmierci kształt ofiary z ducha chrześcijańską. Istnieją co najmniej cztery hipotezy wyjaśniające sens tychże scen i takich zachowań bohatera:

1. Wojaczek cały czas ,,taki’’ był, więc i w scenach, w których zamknięty był w czterech ścianach. Teza ta jednakowoż się nie broni, bo przecież, jak już wspomniałem, bywają i takie sceny, w których Wojaczek zachowuje się całkiem normalnie, na przykład w dialogach z panią wynajmującą mu pokój. Skoro potrafił się zachować przy niej normalnie, to i w samotności także by potrafił, prawda?
2. Być może Wojaczek był chory psychicznie, mimo takich a nie innych badań lekarskich? No może, może... choć lichy to argument. Ale może tu także chodzić o zwykłą nudę egzystencjalną, o ,,mdłości’’, które wywołują u niego takie zachowania, gdy jest sam.
3. Wojaczek po prostu sobie ćwiczy jak to jest być kabotynem. W jednej ze scen kładzie sobie biały obróz na głowie, pod koniec filmu podobny ,,numer’’ wykona w lokalu dla artystów.
4. Wojaczek ma taki dystans do własnego kabotyństwa, że po prostu parodiuje sam siebie.

Inne pomysły nie przychodzą mi do głowy. Można tezę 3 i 4 obalić, przywołując scenę śmierci, w której nie mogło już chodzić o żadne ,,ćwiczenia warsztatowe’’, czy parodiowanie samego siebie. Jednak i ten argument można obalić, przypominając spory i hipotezy tyczące śmierci Wojaczka. Owóż część jego przyjaciół i literaturoznawców uważa, że ta śmierć była zaplanowana, natomiast część twierdzi, że całkiem przypadkowa. Ci drudzy powołują się na fakt, że Wojaczek był umówiony z dziewczyną, zażył tabletki i czekał, aż ona go uratuje. Tak bywało wcześniej już razy kilka, jednak tym razem nie przyszła. Zapisanie nazw i ilości tabletek które połknął jest więc dla jednych ostatnimi ,,wierszem’’, zapisaniem ostatniej prawdy o sobie samym, dla innych jest to tylko potwierdzenie przypadkowości tej śmierci: zapisał to wszystko, by lekarze wiedzieli później jak go ratować.

Po samym tylko obejrzeniu filmu mniemać by jednak można było, że Wojaczek wszystko ładnie zaplanował. Oto jest wersja samego Majewskiego, a utwierdza w tym przekonaniu pozycja martwego poety: Wojaczek leży. Powszechnie wiadomo jednak, że znaleziono go siedzącego.

Film nie wyjaśnia przyczyn śmierci Wojaczka, sugestie, jakoby motywami tego desperackiego czynu były ponure lata gomułkowskie są co najmniej śmieszne. Na pewno pokazuje nam Majewski człowieka stale rozpatrującego możliwość zabicia się, ale o przyczynach takiego stanu milczy. Tych trzeba byłoby szukać poza filmem, np. w poezji, w której Wojaczek wielokrotnie pisał o możliwości skończenie z sobą. ,,Długo uczył się śmierci w niebie mu pisanej’’ – oto jest początek wiersza ,,Powieszony’’. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że takie pisanie może się źle skończyć, bo obietnic należy dotrzymywać i jedynym logicznym rozwiązaniem jest samobójstwo właśnie. Całe pięć lat przed swoją śmiercią zapisał słowa:

,,Boję się ciebie, ślepy wierszu
Boję się białego snu
Tak cię piszę, biały wierszu
a każda litera jest cyfrą lęku’’.

Ta okropna świadomość poety stawiającego siebie w sytuacji bez wyjścia, gdzie spirala śmierci zatacza wciąż mniejsze kręgi – ta samoświadomość bohatera w filmowym obrazie Majewskiego po prostu nie istnieje.

Reżyser pomyślał ów film inaczej. Przez prawie 90 minut o samym Wojaczku dowiadujemy się niewiele, nie wiemy co w nim siedzi. Ludzie, którzy go otaczają, także sprawiają wrażenie, jakby znali go mało. Nawet jego dziewczyna nie rozumie jego zachowań, nie mówiąc już o tym, że nie rozumie jego poezji. Widz tak zwany niewyrobiony może nieco się pogubić jeśli idzie o akcję filmu, gdyż sąsiadujące ze sobą sceny nie zawsze połączone są na zasadzie przyczyna-skutek. Taki a nie inny porządek scen ma raczej kierunkować nasze myślenie w stronę bohatera, niż w stronę ,,dziania się’’. Także i język filmowy służy raczej zakomunikowaniu widzowi, że o tej postaci nie dowiemy się zbyt wiele. W filmie jest bardzo mało planów bliskich, za to najczęściej widzimy w kadrze całą sylwetkę postaci. Nie istnieją najazdy kamery, które normalnie przybliżać by nas mogły do bohatera. Odjazdów także nie ma, jest więc stały dystans, z którego możemy obserwować autora ,,Którego nie było’’. W scenie śmierci kamera ustawiana jest tak, byśmy nie widzieli oczu samobójcy. Wiele kadrów jest niedoświetlonych; zresztą samemu Wojaczkowi także brakuje światła (umiera on przy zapalonej lampce).

Wydaje się, że wszystkie te filmowe zabiegi jak najbardziej wpisują się w legendę, która zawsze ma to do siebie, że wiele faktów z nią związanych pozostaje niejasnych. Dzieło Majewskiego, dyskutując z legendą Wojaczka, wcale jej nie niszczy, wręcz przeciwnie... Jak pokazało samo życie: film tylko przysporzył zmarłemu ponad 3 dekady temu pisarzowi swych fanatycznych, ale i krytycznych, fanów. Wystarczy poprzeglądać kilka stron internetowych jemu poświęconych.



POST SKRIPTUM apropo ,,Wojaczka’’ !!!!!!!!!

To wyżej to tak obiektywnie rzech raczej pisał, teraz bardziej tak z głębi siebie...

Film ,,Wojaczek’’ mnie się podoba bardzo bardzo. Nie przeszkadza mi to, że Rafał W. nie był taki, jak na filmie Krzysztof S.

Film mądrze pomyślany, mądrze wykorzystywane środki filmowe, wszystko to przypomina ,,Pętlę’’ Hasa (Holoubek też chodził po barach i się bił z ludźmi, tylko że się powiesił akurat), czy dzieła Beli Tarra ,,Potępienie’’ i ,,Harmonie...’’ (ładnie oświetlone czarno-białe filmy, powolne ruchy kamery, nadwrażliwi, samotni bohaterowie).

Nawet układ scen bardzo ciekawy i wcale nie przypadkowy, co mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oczu. Wojaczek umiera, słyszymy przepiękny wiersz ,,Że lampa, że krąg światła’’, gdzieś ten wspaniały Górecki w tle i cięcie. Następna scena: pani z pieskiem przestawia doniczkę, w tle Wioletta Willas ze swoim ,,Ali-Alo’’. Takich kontrastów wynikających z sąsiedztwa dwóch diametralnie różnych scen jest w tym filmie więcej. A film żywi się właśnie kontrastem, szkoda, że Majewski nie pamiętał o tym przy robieniu innych swoich filmów.

,,Wojaczek’’ jest jak najbardziej zrozumiały bez tych wszystkich konotacji związanych z życiem i twórczością poety, czy też z latami przełomu Gomułki i Gierka. Fakt, że uboższy, ale dalej dający wiele. Podobnie nie musimy znać Rublowa, gdy oglądamy arcydzieło Tarkowskiego, malarza Caravaggio, gdy oglądamy słynny film Dereka Jarmana, czy też XVIII-wiecznego armeńskiego poetę i kompozytora Sayata Nova, gdy oglądamy ,,Barwy granatu’’ Paradżanowa.

Specjalnie zapodaję powyżej trzech przecudownych twórców X muzy, by orzec tu i teraz, że po mojemu film ,,Wojaczek’’ to jeden z najciekawszych filmów o artyście, jaki widziałem, hej.




























ANGELUS – Polska, 2001 r.

Ciekawy, oryginalny film, jednak bliżej mu do średnio udanego eksperymentu niż do dzieła, które miałoby nam coś więcej do powiedzenia.

Plusem filmu jest ukazanie Śląska bardzo kolorowego, malowniczego, rubasznego, być może do tej pory mało znanego. To właśnie na Śląsku dzieje się ,,Moje miasto’’ Marka Lechkiego, obrazu osadzonego w realiach początku XXI wieku: bieda i zaściankowość, ot, cały Śląsk. Akcja filmu Majewskiego dzieje się w jeszcze bardziej ponurych czasach, mimo to bohaterów żarty jak najbardziej się imają, odnajdują oni w tychże czasach chwile radości.

,,Angelus’’ to nieco ciekawsza wersja nieudanego filmu Majewskiego ,,Ewangelia według Hary’ ego’’. Widzimy w ,,Agelusie’’&#8217 ; ludzi, którzy spędzają dni na wolnej przestrzeni, różne domowe sprzęty rozsiane są na jakiejś łące, czy wzgórzu (w filmie z 1993 toku była to pustynia). Tematyka też jakby podobna: zestawienie duchowości z materializmem (znaczy się w tym wcześneijszym filmie duchowości jako takiej nie było, ale jest ona w widzach wszak). Tu by się analogie kończyły, bo ,,Angelus’’ ma nam jednak nieco więcej do powiedzenia.

Jeśli by szło o treść jako taką, to mamy grupę malarzy naiwnych, którzy podobno istnieli na Śląsku i zgłębiali tajniki wiedzy tajemnej (miast aktorów widzimy naturszyków nam nieznanych, prócz jednego pana, który w telewizjach robi szoł). I dalej: chcą oni ocalić świat, poświecając jednego niewinnego prawiczka (nie jestem pewien, czy tak było w istocie, czy to wymysł scenarzystów).

Ale to, co jest w tym filmie najciekawsze, to fakt, że ci ludzie stworzyli własny, niepowtarzalny świat, do którego z trudem docierał –albo i nie! – świat socjalistyczny (pierwsza połowa lat 50.). Jak dobrze pamiętam, to ta balanga przy końcu filmu, z przepięknym występem starszej kobiety, była zorganizowana odgórnie, przez komuchów, mimo to stara tradycja nie dała się wyprzeć żadnej ,,nowej świeckiej’’. Również i akcja przeprowadzona na budynku Komitetu Wojewódzkiego jest nie lada dowodem na pewną niezależność tych ludzi od dyktatury. Są oni tak pochłonięci ratowaniem świata, że nie widzą albo widzieć nie chcą realnych zagrożeń ze strony władzy. I tu rzecz znamienna: władza nie wsadza ich do więzienia, traktuje ich jako grupkę niezbyt groźnych szaleńców.

Na ów filmowy świat patrzymy niewątpliwie oczyma samych tych malarzy. Po pierwsze, kadry filmowe są bardzo malownicze, często nieruchome: łatwa do odgadnięcia stylizacja na wytwory malarzy. Po drugie, świat poza Śląskiem również oglądamy poprzez filmowych bohaterów pryzmat wyobrażeń o owym świecie. Hitler i Stalin mają na ścianach swoich gabinetów rysunki Saturna, od którego – w ich mniemaniu – zależy przyszłość Ziemi (podobne obrazki wisiały w ,,Pokoju saren’’).

Można by więc snuć śmiały wniosek, że wytworzenie własnego świata, względnie duchowości, uchronić nas może przed złym światem, który nas otacza albo otaczać pragnie.

Cóż w filmie jest nad to? No – jak już napomknąłem - trochę Śląska ukazanego oryginalnie, no i lata stalinowskie na wesoło! Jak sięgnę pamięcią, tylko ,,Cwał’’ K.Z. też niby komedyjką jest i dzieje się w tych czasach, więc w sumie film Lecha M. pod tem względem oryginalny raczej jest. (,,Cwał’’ nie śmieszył mnie raczey).

Niby to dużo, jak na jeden film, ale jednak mało... Składam wszystkie klocki do kupy i wychodzi jednak niewiele. Dowiedziałem się o pewnej grupie okultystycznej i tyle. Zaśmiałem się ze 3 razy, choć reżyser się starał, by było tego ze 30 razy. Nudne sceny, które bym sobie wyciął, jakbym to montował, podobnie było w ,,Ewangelii...’’. Jak gruby do grubej zarywa, to jedna taka akcja winna starczyć. Niestety, Majewski potem drugi raz zapodaje to samo licząc, że znowu bydzie w pytę. No niestety.

O, no plus taki, że sobie gwary fajnej posłuchałem, bo rzadko bywam na Śląsku - to mnie to jara.

A, podobała mi się zbytnio porywcza głowa rodziny, coś rzadkiego w polskim kinie. Kojarzy się to ze wspaniałymi filmami Gorana Paskaljewicia czy ,,Amarcordem’’ Felliniego (Majewski pisał magistra z ,,8 i pół’’).

Raczej wsio.

















OGRÓD ROZKOSZY ZIEMSKICH - 2003 r.,Polska, Włochy, Wlk. Brytania

Wiem, że film podobał się to tu to tam, ale dla mnie to szmira trochu jest. No ale po kolei...

Film zrobiony niczym ,,Bler łicz projekt’’. Widz godzi się na kamerę z ręki, czy używanie zoomów, bo kuma konwencję polegającą na tym, że film robią sami bohaterowie (w rzeczywistości zdjęcia robił sam Majewski, człowiek orkiestra, coś jak Andrzej Kondratiuk). Jedyne, co mi się nie zgadza, to zderzenie pewnych dwóch faktów. Po pierwsze: ziomek przez kilka miesięcy filmuje wszystko, nie robi selekcji, chce jak najwięcej zachować od zapomnienia. Fakt drugi: film nie ma nawet dwóch godzin. Kto więc montował etc.? Pod koniec filmu widzimy jakieś ekraniki, może to jest właśnie jakaś montażownia i sam bohater ciachał co nudniejsze ujęcia? A może – poruszając się w dalszym ciągu li tylko w obrębie świata filmu - zrobił to ktoś trzeci? Była pod koniec filmu scena, jak ziomek skacze z mostu (jego luba kaszlała wtedy w szpitalu). Skoczył i kamera najpierw oddaliła się przy pomocy chamskiego zoomu (to być może da się ustawić w co lepszych kamerach), ale potem była lekka panorama w prawo (tego już się cyfrakiem zwykłym poustawiać chyba nie da, musiał być ktoś trzeci!). To nie są z mojej strony żadne zarzuty, wręcz przeciwnie.

Podobały mi się bardzo nieliczne obserwacje kamery... na przykład pod koniec filmu on i ona ostatni raz gadają w swoim mieszkaniu o tych całych składach chemicznych ciała ludzkiego, tymczasem kamera rejestruje jakiegoś pana z mieszkania w sąsiednim bloku. Podobnie było w ,,Pokoju saren’’, tylko tam patrzenie było chyba odwzajemnione. Kamera – wychodziło by na to – daje nam możliwości podglądania świata bez konieczności partycypacji.

Poza tym nic w tym filmie ciekawego nie odnalazłem.

On i ona są blisko sztuki, podobnie jak wielu innych bohaterów Majewskiego. Jednak to ci z ,,Ogrodu...’’ są najbardziej zależni (albo chcą być) od sztuki, mimo, że już wcześniej mógł reżyser poczynić podobny film. To przecież o Rafale Wojaczku mówi się, że poezja była dla niego najważniejsza. Jednak film o tym poecie prawił o czym innym.

Chodzi tu o to, że nim więcej wiedzą o malarstwie Boscha, tym więcej chcą wiedzieć jeśli idzie o sprawy ostateczne, dziewucha instynktownie wierzy, że w tych rysunkach znajdzie klucz do wszystkiego. Rzecz w tym, że nie idzie tu o zwykłe badanie obrazu (ona pisze z niego doktorat), tylko o próbę naśladownictwa całej tej sztuki dawnej, wtapianie jej fragmentów w postępki najbanalniejsze nawet. I tak na przykład: jak na obrazie postacie są gołe, ale genitalia czymś zakryte, tak za chwilę oni przed kamerą zachowają się tak samo. Niektóre analogie są bardziej ukryte czy czasowo oddzielone, ale i tak wszystko o kant dupy rozbić, na mnie to większego wrażenia nie robi. Podobnie było zresztą u malarza/filmowca Greenawaya, do którego – zdaje się – Majewski nawiązuje. Nie chodzi już o to, że w filmie ,,Zet i dwa zera’’ dwaj bohaterowie głowili się nad zagadnieniem śmierci (tam inaczej szukali rozwiązań: nie poprzez sztukę czy miłość, a poprzez obserwację fizycznego rozkładu), tylko o scenę z ,,Ogrodu...’’, w której ona pisze mu na gołym, nieapetycznym (dla mnie) tyłku coś tam coś tam. Kto oglądał Greenaway’a, to czai o co loto.

Ale czemu Greenaway’a lubię, a ,,Ogrodu...’ nie lubię? Bo Peter G. nie traktuje widza jak idioty, każe myśleć, a dialogi czy monologi najczęściej nie wyjaśniają nam zbyt wiele. A u Majewskiego? Wszystko odwrotnie. Nie dość, że pokazane, to jeszcze powiedziane, najlepiej więcej niż jeden raz, by każdy zczaił jak się sprawy mają (o, chociażby o jakimś tam jajeczku Boscha). By nie dostać po głowie od jakiegoś niekumatego widza, Majewski dobrał bohaterów, którzy filozofują na poziomie przeciętnego gimnazjalisty z IV RP. On się smuci, że ludzi na świecie coraz więcej, a ona nie ma pojęcia co tam po śmierci będzie i czy w ogóle będzie. W końcu pyta czym jest kurde ciało, a on jej przynosi wody, węgla i innych pierwiastków i gada, że z tego a tego. Oboje są na studiach doktoranckich, przypomnijmy. No rynce łopadają...

Podobny poziom refleksji mógłby być udziałem bohaterów ,,Pierwszej miłości’’ Kieślowskeigo, których kamera także podglądała to tu to tam (,,dramaturgia rzeczywistości’’ słynna Krzysia), czy też chłopaków z ,,Roku Franka W.’’ Karabasza i byłoby to jak najbardziej do łyknięcia, bo były to postacie z krwi a kości, które odważyły się wystąpić przez obiektywem. Natomiast ,,Ogród...’’ miał normalnych aktorów, scenariusz, mimo to do powiedzenia miał Majewski tylko tyle, że żywota przed śmiercią dobrze używać jest. A jeśli jarają Cię sprawy sztuki, to niech Cię jarają jeszcze bardziej, a co!

Sam scenariusz ma w sobie wiele sztampowych rozwiązań. Np. ona jest chora, wszyscy widzowie to wiedzą, tylko jej chłoptaś, bruń Panie Boże, niczego kurde nie wie. A jak już ona mu to mówi, a on jej poleca wizytę w szpitalu, to ona się nie zgadza. W dziesiątkach filmów tak było, rzygać się chce, no.

Ktoś znany kiedyś jarał się, że Wenecję ładną zobaczył w tym filmie. Ja ją sztampową raczej zobaczyłem. Woda, zabytki i tyla. Kiedyś, pod koniec lat 60., wspominany już Greenaway zrobił taki fajny filmik krótki ,,Interwały’’, w którym pokazał Wenecję bez wody. To tak na marginesie :)

Film Majewskiego kończy się pixelami, coraz to większymi. Chłopak ją filmował, by mieć pamiątkę po ukochanym trupie, ale się potem okazuje, że wszystko co mu zostało, to ograniczona liczba pikseli (kamerkę miał cyfrową, nie analogową, czy filmową).

,,Ogród rozkoszy ziemskich’’ wrzucam do jednego wora z takimi potworkami jak ,,Zmruż oczy’’, czy ,,Mój Nikifor’’. Ich ambitni (bez ironii) reżyserzy chcieli nam coś mądrego przekazać, ale im nie wyszło, bo potraktowali widza jak idiotę albo zależało im na frekwencji, albo są słabi w robieniu filmów. No sama nie wiem. W każdym razie smutek i nostalgia się we mnie kotłują, gdy oglądam podobne – jako się już rzekło - szmiry.









POSŁOWIE

Na 7 obejrzanych filmów 4 (te pierwsze, nie licząc ,,Rycerza,, bo nie widziałem) wybitnie mnie zanudziły, WOJACZEK się podobał bardzo, a 2 ostatnie filmy Majewskiego średnio udane, a szkoda, szkoda. (,,Basquiata’’ jeszczem nie widział, ale niebawem mom obacyć).

Niemniej Majewski wart obejrzenia jest (każdy film jest inny formalnie od pozostałych), ale żeby go zaraz na piedestale stawiać – co to to nie e. Tak sobie myślę, że jego miejsce jest tam, gdzie jest, nie ma co aż tak płakać, że go nie doceniamy. My – Polacy. Zaraz jako przykład podaje się, że jego ,,Pokuj saren’’, czy jakiś tam inny filmik w kółko leci w jakiejś nowojorskiej galerii, jako przykład dzieła wybitnego, czy coś. Może taki to on jest, ale jak przyrównamy do Soderbergha, Stone’ a, czy innego, kruca fux, Scorsezego. Ale jak porównamy do mistrzów europejskich, to się obacy rychło, że w sumie to nie ma nad czym deliberować. Majewski to przeciętniak, któremu wyszło jedno dzieło. Ale jedno to już bardzo dużo!



MATEUSZ, HRABIA, GŁOWACKI



Mateusz_Glowacki

o kurcze!jestem pod wrazeniem! szczegolnie podoba mi sie twoja cala rozprawka na temat 'wojaczka', bo mnie rowniez ten film zaabsorbowal. swietnie napisane! pozdrawiam!

Mateusz_Glowacki

kurcze pisząc odpowiedź na twój post przy okazji czytając fragmentarycznie przez przypadek bo klawiatura ma wiele różnych głupich przycisków wykasowałem moje małe dziełko, jako, że jestem zmęczony powiem jedno: nie zgadzam się z tobą w wielu miejscach, a Majewski jest człowiekiem renesansu, ma u mnie wiele plusów bo zdarzało mi się przeżyć pod wpływem jego niektórych dzieł katharsis a to juz dużo;p

Mateusz_Glowacki

mam Rycerza na video od samego autora, aczkolwiek nie wiem po co Ci to, skoro i tak nie lubisz jego filmów. żeby je zrozumieć trzeba by się (w Twoim przypadku) pozbyć zasłony tego cynizmu, który powoduje, że nie docierasz do głębi sensu a tylko serfujesz sobie radośnie, a w sumie raczej zupełnie jej pozbawiony w otoczce oceniania zanim pojawiło się zrozumienie.
byłam na spotkaniu z majewskim, mówił obszernie o swoich filmach, co dodatkowo dało mi obraz, o co mu chodzi. jest całkowicie głęboko szukającym sensu w świecie człowiekiem potrafiącym go wydobywać i kreować powiązania. warto z nim się zabrać, gdy coś proponuje ogółowi. no ale pewnie i tak nie przeczytasz tej wiadomości, bo odpłynąłeś obrażony na inne wody....
z f.y. na sztandarze pozbawia się życia frajdy zrozumienia innych na szerszym polu niż obszar wydzielony przez własną wizję świata, ale być może bezpieczniej się czujesz. zawsze łatwiej kogoś kopnąć niż czekać skulony, aż ktoś to zrobi pierwszy;-)

yonten

to, ze nie lubi tu nie ma nic do rzeczy, w dalszej perspektywie nie przeszkadza mu to w obejrzeniu kolejnych filmow pana M. ( a byc moze wplyna one na glebsze zrozumienie dorobku rezysera itp.) przeciez na koncu juz, pisze "wart obejrzenia jest"..
mnie sie podobal ten momentami dosadny jezyk i brak owijania w bawelne, wiecej wnoszą takie krytyczne uwagi niz peany na temat tworcy i jego dziela, ktore rzadko posiadaja rzeczowe uzasadnienie..
ale tak odnosnie filmow majewskiego ktorych wizualnosc mnie zachwyca tak w nawiasie, to zgodze sie ze jesli chodzi o przekazywanie tresci (m. in. za pomoca slowa) to mozna odniesc wrazenie ze rezyser chce trafic do kazdego, przez co momentami staje sie zbyt doslowny ale to nie w kazdym filmie ma miejsce..bylam na dwoch spotkaniach z panem M. w zwiazku z promocja M&K i odnosilam wrazenie, ze byl juz zmeczony po raz setny opowiadac o tym o co byc moze mu w tym filmie chodzilo (raczej odnosilam wrazenie ze posluguje sie utartymi juz sformulowaniami jakie stworzyl sobie na potrzeby takich wystepow i wywiadow- ale co mu sie dziwic) wiec nie wnioslo to zbyt wiele do mojej recepcji jego filmow, niech filmy lepiej mowia same za siebie:P pozdrawiam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones