Odnoszę wrażenie, że fabuła w filmie stanowiła tylko dekorację, zaś prawdziwym tematem filmu była tylko i wyłącznie Milicja. No bo jak nazwać tę lapidarną intrygę z przemytem dewiz, błahą historyjkę z zapalniczką, której zagadka zostaje wyjaśniona jakby od niechcenia. Na pierwszym planie można podziwiać popisową akcję funkcjonariuszy MO, którzy bez problemu złapali zabójcę? Operacja zakrojona na szeroką skalę. Uczestniczą: milicjanci, służby graniczne, kontrolerzy LOT-u, jednostki powietrzne, a nawet pies tropiący (jak w „Przygodach psa Cywila”). Wszystko zsynchronizowane, odznacza się harmonią działania: sekcja radiolokacji namierza, sekcja rozpoznania lokalizuje, sekcja interwencyjna ściga, dowództwo koordynuje. Pomijając pijar, przyznaję, że film oglądałem z zainteresowaniem.
Filipiemoszu, dzięki za Twą (już dawno nie amatorską) robotę na filmwebie, ale jak widzę nazwisko Szmagier, to mi się zapalniczka otwiera i zamyka... nie powiem gdzie. Ten film, mimo twego szlachetnego obiektywizmu, jest beznadziejną szmirką, usiłującą w 50-minutowym streszczeniu pokazać cud peerelu lepiej jeszcze niż "Czterej pancerni...", "Stawka większa niż życie" i "Przygody psa Cywila" razem wzięte do kupy. Psiej kupy.
Dno, wybacz.
nie trawię gnojkow oślepionych pisowską pseudohistorią, głoszących te androny jako prawde objawioną.