Po tych wszystkich zachwytach, jakich nasłuchałem się na temat "First class", muszę stwierdzić, że jestem mocno zawiedziony. Z początku jest nawet nieźle, zwłaszcza wątek zemsty Erika został rozegrany z dobrym napięciem i wypada emocjonująco. Jednak już wkrótce całość zamienia się w jeszcze jeden niemądry popis efektów specjalnych. W trakcie seansu zastanawiałem się wręcz, czy Vaughn dostał jakiś ich limit, poniżej którego nie wolno mu było zejść. Efekciarstwo zabija tu całą dramaturgię, a dochodzą do tego jeszcze kompletnie nieciekawe postaci. Wyjątkami są Fassbender jako przyszły Magneto i Kevin Bacon w roli Shawa (to chyba zresztą największy plus tej produkcji). Reszta to jakieś koszmarne mimozy, którym przewodzi cipowaty do granic wytrzymałości Profesor X w mdłej interpretacji McAvoya. Punkty należą się za obiecujący wstęp i wspomnianych dwóch panów, reszta to już typowa adaptacja komiksu w stylu niedawnego "Green Lantern" i "Kapitana Ameryki".