Spodziewałam się mocnego kina o życiu współczesnych młodych ludzi i ich problemach, rozterkach. Otrzymałam dwugodzinną papkę o totalnie nijakich dwudziestolatkach (bez pasji, ambicji, celów życiowych, studiów, czegokolwiek) których życie kręci się dookoła imprez, klubów, chlania, etc. Sztuczność, nienaturalność i pretensjonalność dialogów aż biła po oczach. Młodzi ludzie raczej nie rozmawiają ze sobą na zasadzie: "Chciałbym być tą spokojną rzeką" lub "Koniuszkami nerwów odczuwam pewien niepokój". Przez beznadziejny scenariusz wszyscy bohaterowie wypadali rażąco niewiarygodnie i nie przekonująco. Gdy dodamy do tego brak jakiejkolwiek puenty, mnóstwo scen nic nie wnoszących do fabuły i podstawowe błędy operatorskie jak choćby kamerzysta odbijający się w szybie czy lustrze, wychodzi naprawdę kompletna klapa. Film tak samo pusty jak życie ukazanych w nim dwudziestolatków.
Właśnie chodziło o to, żeby pokazać, że są tacy ludzie bez pasji, ambicji, celów, którzy żyją od imprezy do imprezy (aktualnie uważam, że więcej takich osób niż tych "normalnych"). Znam wiele takich ludzi nie tylko 20-latków, młodszych czy starszych nie ma różnicy. Co do odbijania się kamerzysty w szybie czy gdzieś tam to nie jest nic złego w filmie dokumentalizowanym.
Właśnie chodziło o to, żeby pokazać, że są tacy ludzie bez pasji, ambicji, celów, którzy żyją od imprezy do imprezy (aktualnie uważam, że więcej takich osób niż tych "normalnych").
To po co to pokazywać? Są też Seby i Dżesiki spod Żabki, a o nich filmów się nie robi. I słusznie. Ani to inspirujące, ani pouczające...