Trzeba obejrzeć, bo to niezaprzeczalna klasyka gatunku. Efekty specjalne zrealizowane były przez ten sam genialny zespół, który pracował nad wiekopomnym;) "Kierunkiem Księżyc", z mistrzem Georgiem Palem (producent) na czele. Dlatego efekty, właśnie, są chyba największym, jeśli nie jedynym atutem tego filmu.
Na tle obrazów SF powstałych w latach 50. "Wojna światów" wypada jednak słabo.
Nie wiem, jakie odczucia mają inni, ale mnie, po pierwsze, rozczarowała gra aktorów- szczególnie, w pierwszych kilkudziesięciu minutach, kiedy spadł "meteoryt" i trwało jego badanie. Trudno chyba o bardziej sztucznie zagrane reakcje, w filmowej fantastyce naukowej lat 50.! Również para głównych bohaterów; szczególnie Sylvia... są nieprzekonujący. Lubię tylko jedną scenę, z tym jej histerycznym przesadzonym krzykiem, kiedy Marsjanin kładzie rękę na ramieniu niczego nie spodziewającej się bohaterki.
Brakuje chm... czegoś! Spojrzenia od strony prostego człowieka na zagładę jego świata. Przesłania; tzw. wymiaru ogólnoludzkiego "masakry"(w tłumaczeniu mi dostępnym, najazd Marsjan nazwany -na poczatku filmu- został masakrą). Zamiast tego, akcent położony został na sposobach pokonana marsjańskich statków i w efekcie widz ma do czynienia z pustym popisem filmowych tricków. To tylko płytkie, sprawnie technicznie przedstawione widowisko zniszczenia.
Pewnie taka i specyfika wczesnych filmów fantastycznonaukowych: położenie nacisku na sposób zgładzenia wroga i techniczne sposoby przedstawiaenia tego(rola efektów)- ale w późniejszych filmach(lecz nadal lata 50.!!:) jest już dużo lepiej pod względem fabularnym i nakreślenia bohaterów.
Proszę się więc wybrać na spotkanie z nimi. Nie zniechęcać się do klasyki SF "Wojną Światów".