Jak dla mnie - słuszny zwycięzca oscara w roku 1990. Bardzo fajnie, że pokonał do bólu amerykański, patetyczny Born on the 4th july. Kino lekkie, ciepłe, a jednak sporo w nim życiowej mądrości. Nieraz do niego wrócę.
Też bardzo mi się podobał, ale "Urodzony 4 lipca" nie jest do bólu patetyczny. Chyba go nie widziałeś. Zresztą wystarczy zobaczyć, że reżyserem jest Oliver Stone, którego wielu wyzywa od komucha. Gdyby John Wayne żył, to myślę, że rozszarpałby Stone'a za ten film, jak i za "Pluton".
Film zrealizowany doskonale, ale to BARDZO ŹLE , że okazał się być lepiej oceniony niż dramat (po)wojenny. Widać krytycy amerykańscy lubią bardziej słodko-miłe opowiastki od nieprzyjemnie realistycznych historii anty-wojennych (i poniekąd anty-amerykańskich, a już na pewno anty prawicowych)