PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=871825}

Wielka ofensywa piwna

The Greatest Beer Run Ever
6,5 2 013
ocen
6,5 10 1 2013
5,7 3
oceny krytyków
Wielka ofensywa piwna
powrót do forum filmu Wielka ofensywa piwna

Chickie Donohue ma taki dylemat: nic nie robi, kiedy jego przyjaciele walczą w Wietnamie. Ktoś rzuca pomysł, żeby dać im znać, że jesteśmy wdzięczni za ich poświęcenie dla ojczyzny – poprzez przywiezieni im amerykańskiego piwa. Chickie oświadcza, że to zrobi – mając bardziej na myśli, że „spróbuje” to zrobić – ale ostatecznie faktycznie robi. Pakuje do torby puszki z piwem, zatrudnia się na statku i bez większego planu płynie do Wietnamu.

Pod wieloma względami jest to naturalny następca poprzedniego filmu Petera Farrelly’ego: oba tytuły są kinem drogi, gdzie w trakcie podróży bohaterowie przechodzą przemianę. Tam tematem był rasizm i nauka, że nie ogranicza się on tylko do złego traktowania czarnoskórych przez białych – w Wielkiej ofensywie piwnej mówimy o wojnie w Wietnamie i zrozumieniu, że to była zupełnie inna wojna od poprzednich. Bohater zaczyna jako osoba wierząca, że ten konflikt jest czymś słusznym, że nasi chłopcy bronią nas tam przed komunistami. Jest zły, że w telewizji pokazują same depresyjne wiadomości, domaga się szacunku dla ludzi, którzy tam walczą. Jest też wściekły na hipisów, że – w jego opinii – szkalują całe wydarzenie.

Problem w tym, że w ogóle w to nie uwierzyłem: że jest patriotą, że faktycznie wierzy w to, co mówi, że w ogóle nawet go cokolwiek z tego obchodzi. Przez pierwsze 10-15 minut czułem, że sam film chce tylko mieć ten etap z głowy, byle tylko przejść do dania głównego. Wcześniej każe protagoniście wypluwać banalne teksty, których od takiej osoby mógłbym się spodziewać, ale nie wypadają one wiarygodnie. Po seansie całości myślę jednak, że to było celowe, a właściwy grzech leży w tym, że cały portret Chickieego to wielki bałagan. Dopiero po dłuższym przemyśleniu udaje się dostrzec, w co twórcy zapewne celowali: chcieli, by Chickie nie wiedział sam, co myśleć, ale chciał być „dobrym człowiekiem”, może nawet „dobrym obywatelem”. Wspierać przyjaciół i powtarzać to, co mówią ci, którzy wydają się mądrzejsi od niego. Pod sam koniec dowiadujemy się, że to on namówił swojego przyjaciela – z którym nie widzimy go w żadnej interakcji, tylko na poziomie dialogów o tym się dowiadujemy – do wstąpienia do wojska, to on rozwiał jego wątpliwości. To przez Chickiego trafił on na pole walki i zaginął. Dopiero wtedy, długo po seansie, możemy odebrać tę postać jako prawdziwego człowieka, ale podczas samego seansu ma dwa cele: pokazaniu komediowych umiejętności Zaca Effrona, oraz słuchania przesłania filmu.

I z tym drugim film radzi sobie naprawdę nieźle… Najczęściej. Niestety jest kilka momentów, gdy po prostu chcą przekazać morał historii i tyle, a to nie pomaga nam polubić bohatera, nie mówiąc o całym filmie.

Z przyjemnością jednak dodaję w pośpiechu, że większość komentarza i opracowań na temat samej wojny, została zrealizowana świetnie. Piszę to jednak z perspektywy osoby, która widziała serial Vietnam War, więc już wcześniej znałem główne grzechy tego konfliktu i jego wszelkie tła, ale zaryzykuję stwierdzenie, że nowy widz też zrozumie, o co chodzi, chociaż niektóre kwestie są dosyć skromnie wyłuszczone (np. tok myślenia poprzednich pokoleń, który spowodował podstawowy błąd w komunikacji z nimi nt zasadności samej wojny wietnamskiej). Niemniej, one faktycznie są w tym filmie i koniec końców świetnie prezentują myśl samego filmu: zmianę perspektywy jednostki na temat tego konkretnego konfliktu, który pasował do epoki, a także przemawia do nowych pokoleń. A to wszystko w zasadzie z użyciem komedii.

To jest ten poziom geniuszu, który pozwala wykorzystać największą głupotę. Film opowiada w końcu o człowieku, który pakuje się do Wietnamu i ma wszystko gdzieś poza swoim celem, decyduje się nawet na podróż autostopem, byle tylko odwiedzić kumpli i dać im piwo. Piwo, które i tak mają tam na miejscu. Dlaczego to robi? Bo jest idiotą, który powtarza w kółko, że tak, rozumie, to jest wojna, straszne i okropne – ale tak naprawdę tego nie rozumie. I każdy, kogo spotyka na drodze, jest zszokowany poziomem jego głupoty i odklejenia od rzeczywistości, potrzebnej do tego, aby serio odbyć taką podróż. To nie tylko przezabawny motyw, świetnie wykorzystany przez twórców, ale cwany komentarz wobec osób, które wypowiadają się o wojnie w barze, samemu nie będąc na linii frontu. Zresztą, sama rozbieżność między prawdą i jej wizualizacją dzięki mediom/innym ludziom jest boleśnie aktualna. Komedia komedią, ale potrzebna jest też opowieść o człowieku, który nieumyślnie zdecydował się samemu zobaczyć prawdę na własne oczy.

Przezabawna historia i komedia na każdym polu: gagi sytuacyjne, słowne, zachowania się postaci. Byłem w szoku, jak dobrze się bawiłem, przy jednoczesnej przyjemności z kompetentnie opowiedzianej historii z Wietnamem w tle. Twórcy bawią głupotą protagonisty, poruszają tragedią wojny, dają nadzieję na zmianę w dobrym kierunku. A to wszystko na faktach!

PS. Ale te masywne przedramiona to mógł schować pod rękaw. Wtedy jeszcze nie mieli pojęcia, jak ćwiczyć, by to osiągnąć. A tu jego żyły zajmują mi połowę telewizora, panie, litości.

_Garret_Reza_

Zgadzam się chyba ze wszystkim co napisałeś, a z twoim PS. najmocniej - tez mnie te łapy rozpraszały i biły po oczach, jakiś nienaturalnie to wyglądało :)

ocenił(a) film na 6
redy

Um, dostałem na maila powiadomienie o komentarzu od @Maciej_Polidowski o treści "Nie żebym się czepiał ale taka muskulatura jak najbardziej w tamtych czasach wstępowała." tylko tutaj nic takiego nie widzę. Może jak wpiszę ten komentarz, to poprzedni się odblokuje.

Muskulatura występować mogła, ale najczęściej była genetyczna i oznaczała przyrost masy w innych rejonach ciała, jak ramiona lub klatka piersiowa. Ja odnoszę się do konkretnych ćwiczeń na przedramiona, w skutek których taka rzeźba jak na filmie mogła powstać. Wiem, że byli wcześniej silni ludzie, ale widząc taki dokument o powstawaniu "Iron Pump" i reakcje ludzi na faktycznie umięśnionych ludzi na ekranie, taką typową masę ludzi na ekranie w tamtym czasie (czy to kinie PL lub z USA, James Bond ówczesny miał mniej rzeźby ode mnie), albo widząc nagrania ćwiczących kobiet (stanie i bycie wałkowanym), to widząc takie przedramiona widzę po prostu aktora z XXI wieku, a nie postać z lat 60. Stąd moja uwaga.

_Garret_Reza_

Nie żebym się czepiał ale taka muskulatura jak najbardziej w tamtych czasach wstępowała.
Owszem, nie wiedziano tyle o treningu co dzisiaj więc nie wynikała ona z siłowni.
Tylko tryb życia był ciut inny. Ilość prac wykonywanych ręcznie była większa, a i dieta od współczesnej mocno się różniła.
Spojrzyjmy na fotografie z epoki. Ówcześni wojownicy są niesamowicie wyżyłowani. To dzisiaj mamy problem i aby uzyskać naturalną dla człowieka sylwetkę korzystamy z siłowni i suplementów. Ledwie 50 lat temu to było naturalne. Porównajmy to sobie choćby z posągami z czasów greckich czy rzymskich. Starożytni wymyślili sobie sami taki model sylwetki?
No niestety, prawda jest taka, że to my dzisiaj jesteśmy upośledzeni jako społeczeństwo, co jest naturalnym następstwem mechanizacji większości aspektów naszego życia.  

ocenił(a) film na 6
Maciej_Polidowski

O, teraz komentarz widzę. Pomogło odpisanie na ślepo, tylko w mailu dostałem jedynie początek Twojej wypowiedzi.

Podkreślam: chodzi mi tylko o przedramiona. Bardzo konkretna i najczęściej lekceważona grupa mięśni, która w większości jest ćwiczona przy okazji lub przez przypadek.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones