Dwie kluczowe rzeczy odbierają realizm filmowi. Po pierwsze jest absurdalne, żeby w więzieniu
Derek po tym jak zobaczył, że Bractwo Aryjskie bardziej dba o business niż o ideały, z niczego
zaczął się przyjaźnić z afroamerykanami. Nie powinien raczej jeszcze bardziej się utwierdzić w
swojej ideologii? Przynajmniej nie było powodu, żeby ją luzował dlatego, że jakaś bada
skazańców nie podchodzi do niej serio.
Na marginesie w ogóle cały ten motyw przemiany Derek'a jest naciągany. Gość z mocno
utwierdzoną i solidnie uargumentowaną ideologią prawie z niczego gwałtownie ją zmienia.
Druga sprawa to śmierć Danny'ego. Ta byle kłótnia, którą miał ze swoim mordercą kilka dni
wcześniej była dziesięciokrotnie zbyt nieistotna, żeby ten wziął pistolet i go zastrzelił. Albo
mieliśmy doczynienia z ekstremalnym psychopatą, albo po prostu z typową filmową opowieścią,
która z rzeczywistością nie ma wiele współnego. A szkoda, bo film miałby 10.
Dawno film mam za sobą dlatego z góry przepraszam za nieścisłości (jeśli się wkradną :)).
To nie jest silna argumentacja. To jest populizm podobny do tego stosowanego w pewnej partii w naszym kraju :). Racjonalne, zdawać by się mogło, argumenty wraz z pewnymi nadinterpretacjami powodują błędne wnioski. To, że w ramach tzw. poprawności politycznej zdarzają się błędy i wyolbrzymienia nie powoduje, że jest to zły pomysł. A tym bardziej, że "to wszystko wina czarnych".
Przemiana dokonała się gdy przestał być miejscowym liderem/pupilkiem. Zobaczył z bliska, na własnej skórze, że to nie jest środowisko w jakim chciałby się obracać. Film trochę wymusza skrótowość.
A zabójstwo młodego w dość oczywisty sposób zostało przedstawione - ten czarny chłopak nie wyglądał na mordercę zrobił to "co do niego należało". To dość dobrze opisane zjawisko polaryzacji. Im bardziej wahadło się wychyla w stronę skrajną druga strona musi się dopasować.