Mnie urzekła „szczerość” Bobbiego Browna, który nie chciał rozmawiać o uzależnieniu Whitney bo przecież to nie ono doprowadziło do jej śmierci i bodaj jej producenta, który z wielkim zdziwieniem na twarzy przysięgał, że nie wiedział o jej problemach z narkotykami :D Mistrz!
Pewnie tak, choć jak się dowiadujemy to też za sprawą molestowania w dzieciństwie…
Bobby dał jasny przekaz - nie narkotyki, tylko przemoc z dzieciństwa doprowadziła ją do śmierci, a w zasadzie to koniec związku z kobietą, z którą byłą 20 lat. Nie potrafiła dalej tego ukrywać, nie umiała się przyznać do swojej inności, czyli jak opowiadali "przyjaciele" - nie wiedziała, kim jest i czego chce.
A ja odniosłam wrazenie, ze Robyn była jedyna ktora ja podtrzymywała w tym wszystkim.
Molestowanie, Bobby, narkotyki i zachłanny ojciec ->kumulacja
nie wiem jak było w rzeczywistości, ale z filmu wynika, że Robyn sama odeszła, bo nie mogła patrzeć jak piosenkarka stacza się u boku męża narkomana. Bliscy od samego początku chcieli się pozbyć Robyn, ale przez 20 lat im się to nie udało :)
Niekoniecznie.
W filmie jest scena, kiedy Whitney mówi "Zwalniam cię".
Kobieta zakochana sama nie odchodzi ....
Ta cała ciotka, która twierdziła, że Whitney miała sielankowe dzieciństwo.. molestowanie, alet też i bez tego, wieczny brak matki, tułanie się po 5 różnych rodzinach, gdzie był ojciec, kiedy matka wyjeżdżała w trasę? Czemu dzieci nie były z nim w domu? Plus ciotki do pomocy? Romans matki, który uderzył w oparcie, jakie miała we wspólnocie kościelnej. Potem bracia, którzy mieli się nią opiekować a wciągnęli w narkotyki. Producent, który zamknął oczy na narkotyki, ojciec, który się na niej wywindował, pozwał córkę o 100 mln, myślę, że to ją dobiło. Bobby też jej nie pomógł, był niedojrzałym, dużym dzieciakiem, a nie mężem, ale tu ma rację, to nie narkotyki ją zabiły (wiadomo, nie pomogły, ale to zwykle objaw, wołanie o pomoc) ale rodzinka i znajomi. Za duża presja, za mało wsparcia. Wszyscy wisieli na niej i wysysali życie i pieniądze. Musiała jechać w trasę, bo nie miała pieniędzy na leczenie?? To rodzina nie mogła jej przygarnąć, zaopiekować się w tym czasie, zrzucić na leczenie?? Bobby mam wrażenie, że jako jeden z nielicznych, nie chciał mówić, bo czuje się winny. To jak z Jacksonem, podobny mechanizm, rodzina z getta, dorabia się na cudownym dziecku i pasożytuje na nim, wykańczając finalnie.
Nie tylko przez Bobbego mnie najbardziej denerwowali bracia " tak to ja pokazalem jej dragi" i usmiech na ustach. Zero skruchy, rozpaczy lub czegokolwiek ludzkiego
Po narkotyki sięgnęła w wieku 16 lat i ćpała na długo przed Bobbim.Samodestrukcja
nie wiem jak na waszych seansach, ale u mnie w kinie ludzie śmiali się gdy ten producent robił wielkie oczy i nieudolnie twierdził, że "nic nie wiedział o żadnych narkotykach". Szkoda, że ojciec nie doczeka kręcenia filmu, bo pewnie z podobną szczerością opowiedziałby o bezinteresownej miłości do córki i o tym, że nic nie wie o żadnych wyprowadzonych pieniądzach.
JA SAM GO WYŚMIAŁEM przy cichej sali. Mając kurę co znosi złote jaj miałbym na nią oko 24/7 a na męża to bym oprychów nasyłał regularnie za podawanie narkotyków
A dealerzy niby czemu pierwszą działkę często dają gratis?Bo wiedzą,że wrócisz po towar.I o to chodziło z Whitney.
Cytując słowa Clive'a Davisa z Aristy "Nie wiedziałem że to uzależnienie". Czyli wiedział że Whitney ćpa ale nie wiedział że robi to regularnie (lub udawał). Jakby nie patrzeć, widząc jak Houston beznadziejnie wygląda podczas koncertu dla Michaela Jacksona, to on napisał list do Whitney w której przyłączył się do błagań jej matki, żeby w końcu zaczęła szukać pomocy (rok przed sławnym wywiadem w którym Whitney przyznaje się do zażywania narkotyków).
Najgorsze w tym wszystkim jest to że i Whitney i jej córka już nie żyją, a Bobby ma się dobrze.
Przykre jest też to, że rodzina widziała w niej głównie pieniądze i nikt nie chciał jej pomóc w dramacie jaki przechodziła.
A dla mnie:
Życie "spadającej gwiazdy"... Jak Michael Jackson czy Amy Winehouse, czy Freddie Mercury. Ufff.... szkoda. Kto zawinił. Nie wie nikt tego do końca.