Jako dziecko oglądałam kiczowatą Sisi i byłam zachwycona. Teraz jako kobieta dojrzała;) Obejrzałam "W gorsecie" i również utonęłam w zachwycie.
Film to sztuka i fantazja, kreacja i nie rozumiem ocen, ze nie oddaje historri. Przecież to nie dokument.
Bardzo dobrze oddany niepokój duszy glownej bohaterki, jej zmiennośc i tęsknota.
Tęsknota za byciem sobą, za byciem kochaną, za trochę "szaloną" i wyzutą ze sztywnych ram. Za byciem sobą, za utonieciem w sobie.
Jako kobieta 40 -letnia, przechodzimy pelen przelom psychiczny, nagle kobieta przestaje juz być atrakcyjną lalką. na koniec bohaterka oddaje się melancholii. Trochę nawiżuje do Larsa von triera
Przepiekna muzyka, przepiekna scena końcowa gdy rzuca się w otchałń fal.
Zarzuty ale rozkapryszona dama, równeiż nie są celne, gdyż cechuję ją melancholia i niepokój i własnie o tym jest ten film.
Cudo!
Ale rację miał jej mąż, że rola cesarzowej jej się podobała, gdy były ładne bale kostiumy i uwielbienie. Potem jej się to zwyczajnie znudziło a niestety - żona cesarza ma reprezentować monarchię.
Byc może, miała prawo jej się nie spodobać, zresztą była targana tęsknotami, melancholia, w dodatku czuła się odrzucona za sprawą zdrad męza
Życie żon władców nie było beztroskie, o czym doskonale wiedziała (o czym może świadczyć również jej reakcja na oświadczyny "gdybyś tylko nie był cesarzem!"). Zdecydowała się na bycie cesarzową to cóż... I tak miała DUŻO LEPSZE życie niż jakakolwiek inna, przeciętna kobieta w tamtych czasach.