Przez pierwsze 40 minut nie dzieje się nic - dostajemy sztuczną, źle zagraną, nudną opowiastkę o jakimś niby-dziennikarzu (zapuszczony Hardy wyglądający jak menel, wogole nie pasujący do roli dziennikarza aktywisty), który traci pracę i narzeczoną. Potem odzywa się do niego zalękniona naukowiec, której nie podobają się testy na ludziach (po co? Skad miała namiary na niepracującego, żyjącego prawie nad sklepem w Chinatown, zmenelowanego Hardyego? I dlaczego bojąc się o swoją rodzinę postanawia przeszmuglować do tajnego laboratorium w nocy używając swojej przepustki tego bezrobotnego dziennikarza?? Odpowiedź jest jedna- bo reżyser tak chciał!) Dalej w filmie nadal nic się nie dzieje. Hardy zaraża się symbiotem w laboratorium i zaczyna słyszeć głosy i mówić do siebie i zachowywać się jak wariat. Oraz jeść surowe ryby. Tymczasem czas ekranowy leci i robi się już prawie godzina oglądania. I tak sobie oglądamy nudną generic-story. Drony zachwują się jak pociski kamikaze, Venom trochę poskacze aż w końcu docieramy do finałowej walki plastusiów. Sztucznej i nudnej. Potem obowiązkowy Happy-end i mamy drugiego spidermana ratującego planetę tylko, że czarnego. Proste. Tylko że nudne. I nie trzymające się kupy. Spiderman z Tobym Maguire numer 3 był może kiczowaty ale jednak chyba lepszy. Jak można zrobić z Venoma bohatera? No ale bez tego nie powstałyby kolejne części. A kasa musi się zgadzać. MCU sam się zaorał.
a najbardziej podobało mi się gdy symbiot mówi Eddie'mu, że siedzi w jego głowie i wie o nim wszystko. Dosłownie chyba minutę później, gdy do Eddie'go dzwoni jego była, symbiot pyta kim jest Anna.
Obecnie w komiksach już od dawna Venom jest bohaterem (bardziej antihero jak w tym filmie), więc można zrobić z Venoma tego dobrego.