Spodziewałem się z góry, że bedzie to fatalny film. I miałem rację. Trzecia część to już prawie film sensacyjny i do tego nieomal klasy c. Znowu przywołania do sytuacji rodzinnej Jessiego (co teraz już nie ma sensu), mianowicie w momencie, w którym Jessie widzi zdjęcia rodziny Maxa, brak muzyki Basila Poledourisa (wykorzystanej bez sensu na samym końcu filmu), do tego (co najgorsze, bo to przecież jednak film familijny) bijatyka w barze i Randolph symulujący upitego faceta i nadanie na końcu imienia "Max" synowi Willy'ego (imię syna wielorybnika - ten drugii to rzecz jasna przeciwnik Willy'ego). Po obejrzeniu filmu w telewizji załamywałem ręcę i pomyślałem, że ten film można jedynie wyśmiać i zmieszać z błotem. Jedynym ratunkiem dla tego filmu (patrz podtytuł:na ratunek) byłby Francis Capra jako Elvis (którego, niestety, zastąpił Vincent Berry jako Max, jedyny dobrze grający aktor w tym filmie) oraz duet Atkinson-Madsen (Schellenberg godny był pożałowania).