o którym wszyscy mówili by w samych superlatywach.
Ale, cóż... "Tootsie" to znakomita komedia. Po prostu.
Jedynie jeden kamyczek: talenty aktorskie Dorothy Michaels tak wychwalane pod niebiosa były cokolwiek wątpliwe. Przecież ona (on...) grała w operze mydlanej i środki, którymi się posługiwała były dość... skromne.
"Jedynie jeden kamyczek: talenty aktorskie Dorothy Michaels tak wychwalane pod niebiosa były cokolwiek wątpliwe. Przecież ona (on...) grała w operze mydlanej i środki, którymi się posługiwała były dość... skromne."
Co przez to rozumiesz ?
Skromne..? Ekspresja, mimika, gestykulacja. Na tle tej obsady to tylko Dorothy była aktorką z prawdziwego zdarzenia. Choć czy to dobrze? Wkońcu to była opera mydlana jak mówiłeś. Ale czemu "skromne"?
No zobacz, a ja zupełnie inaczej oceniam tą kreację: jako skrzekliwą, nadmiernie usztywnioną, karykaturalnie przeszarżowaną i drętwą - tak zbudował swoja bohaterkę Michael Dorothy. "Aktorka z prawdziwego zdarzenia"...? Kompletnie tego nie widzę.
Aha, zgodność polega na tym iż filmu tego nie ma w topce. Topka to po prostu jedna wielka niezgodność. A tak proszę - zobacz na forum Lawrence z arabii, Na nabrzeżach, i innych nieklasyfikowanych klasyków. Wszędzie same pochlebstwa.
To może będę pierwsza? ;)
Poza samym konceptem, z którego wynikały dalsze umiarkowanie zabawne konsekwencje, ten film zupełnie mnie nie śmieszy. Powiedziałabym nawet, że momentami irytuje przewidywalnością i naiwnością. No tak, jest trochę społecznych treści, ale w sumie to oczywiste konstatacje. Są za to te wszystkie ograne chwyty typu mężczyźni zakochujący się w Dorothy i Dorothy zakochująca się w koleżance z pracy i nie mogąca ujawnić swojej prawdziwej tożsamości. Niezbyt oryginalne to wszystko. Właściwie film dźwiga na swoich utalentowanych aktorskich barkach Hoffman w potrójnej roli - Michaela, bezrobotnego aktora, Michaela, udającego kobietę i Dorothy Michaels, grającej w serialu. :) A poza tym - tak sobie. Dodam może, że to było moje drugie podejście do "Tootsie"; za pierwszym razem poddałam się w momencie przyjazdu do domu rodzinnego Julie.
No to od czego by tu zacząć...? Może tradycyjnie: nie masz za grosz poczucia humoru, co sie wypowiadasz, jak sie nie znasz, idź ty do boru z tymi swoimi "mądrościami"...!
Film jest przewidywalny? Zgoda, jest. Ale jego "przewidywalność" leży w ramach gatunku. Odrzucasz wszystkie filmy tego nurtu, bo są "przewidywalne"?
Filmy (komedie), w których bohaterowie zmieniają płeć, zwykle operują/żonglują podobnymi schematami fabularnymi. W "Tootsie" są one podane z wdziękiem, świeżością, urokiem. Hoffman ma główne zadanie, to prawda. Ale Lange wypadła świetnie, zaś epizodyczne wstawki Murraya są przezabawne.
Przy całej pretekstowości pokazanej rzeczywistości, film oglądam za każdym razem z wrażeniem, ze wykonano kawał dobrej roboty.
No, początek - niezły. :) Gdybym Cię nie znała, to bym zignorowała. ;)
Ja chyba w ogóle jestem impregnowana na komedie 'przebierankowe', od "Pół żartem, pół serio" począwszy, aczkolwiek to klasa, a dalej to powtórki. No i tyle. Nic mnie nie wzruszyło, nic mnie nie rozśmieszyło. Może być, że nie mam poczucia humoru, a może być, że mam specyficzne, bo tylko Coenowie śmieszą mnie do rozpuku, np. w Big Lebowskim. :)
O, widzisz... skoro jesteś "impregnowana", to jak możesz docenić walory tego filmu...?;) Mnie ten film autentycznie rozbawił (np. scena w której Murray patrzy ciężkim wzrokiem na Hoffmana, zaraz po tym, jak przyłapał go na "igraszkach" z partnerem z serialu...i mówi: "Ty dziwko...")
Co do Coenów, to mam bardzo mieszane odczucia, bo np. bardzo cenię "Fargo" (również "Ścieżkę strachu"), ale takie np. "Okrucieństwo nie do przyjęcia" to , moim zdaniem, nieporozumienie, a za "Big Lebowskim" też nie szaleję.
A w którym miejscu napisałam, że moja opinia ma być obiektywną analizą walorów filmu? Już pierwsze zdanie wskazuje, że mówię wyłącznie o własnych odczuciach. Zresztą te walory tutaj to głównie komizm zawarty w koncepcie, którego dalsze rozwinięcie w fabule albo kogoś bawi albo nie. Że poczucie humoru to rzecz bardzo indywidualna pisać chyba nie muszę, bo to banał.
Z Coenów lubię i te poważniejsze produkcje i te lżejsze, a oni właśnie serwują ten typ humoru, który śmieszy mnie najbardziej. Big Lebowski ma u mnie 10, "Okrucieństwo nie do przyjęcia" też uważam za świetną rzecz, jest wszystko to, co lubię u Coenów - absurd, surrealizm, czarny humor ("She won't suffer, will she", "Not unless you pay extra" :)) i autoironiczny Clooney. Dla mnie bomba. :)
A dla mnie niewypał. Subiektywnie, rzecz jasna, ale przecież to oczywiste, prawda...? ;)
No, nie wiem. Przecież są kryteria formalne, które pozwalają ocenić wartość dzieł malarskich, rzeźbiarskich, architektonicznych, w ramach stylu, w którym powstały. Sądzę, ze również filmy można ocenić ponad subiektywnymi wrażeniami.
Pewnie są. Kryteria ustalane przez ludzi, czyli wciąż subiektywne. :) Kryteria, które są zmienne, kryteria zależne od momentu historycznego. Kryteria, które okazują się niczym w momencie prowokacji typu znane dzieło znanego twórcy przedstawiane jako dzieło debiutanta i odrzucane przez krytykę i odwrotnie. Zresztą dyskutowaliśmy już o tym kiedyś. :)
No tak, kryteria się zmieniają... I ciągle wedle tych zmiennych kryteriów arcydziełami są dzieła Velazqueza, Rembrandta, Tycjana, Berniniego, Michała Anioła, Antonioniego, Kubricka... Czyli jednak "coś" musi być nad tą mnogością nieustannie weryfikowanych przez czas spojrzeń.