"The Yes Men" należy do lubianego przeze mnie nurtu w filmie dokumentalnym, który nie jest tylko i wyłącznie dokumentem. Podobnie jak wcześniej w tym roku widziani "Wrzeszczący faceci", film ten jest raczej elementem większego performance'u. Bohaterami filmu są antyglobaliści, którzy zamiast wybijać szyby w witrynach sklepowych, postanowili uderzyć w samo serce świata wielkich korporacji. Udając członków WTO uczestniczą w różnego rodzaju konferencjach, prezentacjach, szkoleniach, udzielają wywiadu. Ich prezentacje i wypowiedzi to prawdziwe bujdy, zupełnie niewiarygodne, godzące w zdrowy rozsądek czy zwyczajną ludzką przyzwoitość. A jednak ludzie biorą ich na poważnie. Bardzo łatwo przychodzi nam, widzom w kinie, śmiać się z ich występów, jednak za tym śmiechem idzie przerażająca konkluzja o tym jak bardzo nieludzki jest świat wielkiego biznesu, który zupełnie bez problemu przełyka absolutne bujdy wypowiadane na temat np.: niewolnictwa.
Przez śmiech do oświecenia. Taka idea przyświeca The Yes Men. Mało prawdopodobne, by byli w stanie zmienić świat. Należy jednak dziękować za ich istnienie, chociażby ze względu na ten film.
Jestem po filmie i szczerze, to może z 2 razy się uśmiechnąłem.
Z mojego punktu widzenia film pokazuje, jak ludziom brakuje krytycznego myślenia.
Wykształcona klasa nie miała pytań na prezentację o niewolnictwie, bo nazbyt zaufali "autorytetowi" i może myśleli też, że ich to nie dotyczy.
Wykład o reburgerach może dlatego dotknął publikę, bo zawierał w sobie elementy, na które wszyscy negatywnie reagują i ciężko je przemycić czyli gówno :D Jakby to ładniej ubrali w słówka, to oni by prawdopodobnie to łyknęli nawet jeśli by to ich dotyczyło. Tak działa jednostronny punkt widzenia w mediach.
Łatwowierności mówię nie.