siema,
widze ze jak do tej pory nikt filmem tym sie nie zainteresowal. a szkoda. film wciaga, bardzo wciaga, choc bardzo dlugo nie moglem skumac, o czym i po co ten film w ogole jest. pan cassavetes (nazwisko nawet obilo mi sie o uszy wczesniej, ale powiedziec gdzie, czemu, jak - na pewno bym nie mogl) to taki humprey bogart sprzed dwudziestu lat, przeuwielbiam takie postacie. a wyrazu jego twarzy gdy rozmawia z kobieta, to nie sadze bym zapomnial. i kurde, ilez on tam fajek spalil!
w paru chwilach jakby davidem lynchem tam zalecialo, scena zupelnie inna od wczystkich pozostalych, taka z niczego jakby (oczywiscie miala sens, ale byla wlasnie taka...inna). to naprawde dobry film jest. polecam bardzo.
pozdrawiam, kuba
E, wcale nie taka chaotyczna wypowiedź, można zrozumieć. ale nigdy bym nie powiedziała, że "zajechało lynchem", bo to Lynch zapewne oglądał Casavetesa jako mistrza kina niezależnego, a nie odwrotnie.
A film jak najbardziej godny polecenia - nieprzewidywalny, mocny, chwilami gorzki.