Człowiek, który we wrześniu 2022 - w środku napaści na Ukrainę - przyjął rosyjskie obywatelstwo i złożył przysięgę na wierność Rosji (czyli realnie - Putinowi), to albo człowiek psychicznie chory, albo cyniczny degenerat, albo - co najbardziej prawdopodobne - zwyczajny agent.

Te bajki o tym, że robił to wszystko "dla zwykłych ludzi" były zresztą od początku niewiarygodne. Naprawdę wcześniej nie wiedzieliście, że każde współczesne państwo inwigiluje ludzi na tyle, na ile tylko pozwalają mu możliwości techniczne? Naprawdę? Zawsze tak zresztą było. Różnica polega tylko na tym, że w jednym państwie za napisanie w mailu, że szef tego państwa jest debilem do wymiany, ma się nalot na mieszkanie i przesłuchanie, w innym z miejsca parę lat więzienia, a w jeszcze innym (jak w USA) kompletni nic.

Toteż ten sławny wyciek "zwyczajnym ludziom" nie dał kompletnie nic. Inwigilacja dalej trwa, a dla "zwykłego człowieka" informacja, co np. kiedyś tam powiedziała Angela Merkel do swojego ministra, nie ma żadnego znaczenia. Natomiast ma znaczenie dla wywiadów innych państwa, na przykład dla wywiadu rosyjskiego.

I tylko takie ten wyciek miał realnie znaczenie - wywiadowcze.

Między bajki też można włożyć zapewnienia Snowdena, że on starannie przejrzał te tysiące plików i ujawnił tylko to, co nikomu nie mogło zaszkodzić, więc nie jest zdrajcą "narodu amerykańskiego", a jedynie ostrzega o rządowych nieprawidłowościach. Nawet jeśli tak było na samym początku (w co nie wierzę), to tylko naiwni mogą myśleć, że teraz - jako wierny poddany Putina - dalej twardo nie ujawnia nic, co mogłoby zaszkodzić Amerykanom.

A jeśli szkodzi Amerykanom, to szkodzi także Polsce - bo taki jest obecnie (czy to się komuś podoba czy nie) układ sił na świecie.

Co akurat mnie się podoba, bo Amerykanie ani mnie, ani mojej rodzinie nigdy nic złego nie zrobili. Natomiast Rosjanie - od cholery.