Tan film był tak słodki, że miałem ochotę zasłonić oczy z zażenowania. Dawno nie oglądałem tak sztucznego filmu. Scena gdzie dzwonili w dzwoneczek bo De Niro posprzątał jej zaległe dokumentu po czym wszyscy wstają biją brawo, gość wywołuje go z imienia i nazwiska oraz puszczają do tego dziecinną muzyczkę to po prostu najgorsza scena jaką można sobie wyobrazić. Podczas tej sceny tarzałem się z bratem po pokoju i nie wiedzieliśmy czy bardziej się śmiać czy płakać. I te zabawy z córką Jules.... Teraz rozumiem co oznacza rzygać tęczą i nie jest to przyjemne uczucie. Tak przewidywalny, że aż szokujący, nie raz zastanawiałem się czy nie mam przypadkiem nadprzyrodzonych mocy bo dosłownie wszystko można było przewidzieć. Próżno szukać tu fabuły. Przychodzi starszy gość do pracy i to by było na tyle. Nomen Omen praktykan Ben ma ksywkę Pan milusiński czy coś takiego 0_0
I ta muzyka niczym z "Simsów"... Nie dość, że film sztuczny i oderwany od rzeczywistości, to na dodatek wcale nieśmieszny.
Dokładnie mam takie same odczucia. Po pół godzinie wyłączyłam film, zastanawiając się przez wcześniejsze kilkanaście minut "O czym do diabła jest ten film?? Do czego to zmierza? Czy jest tu jakiś ukryty przekaz, którego ja nie dostrzegam?" Nie to, żebym tylko produkcje typu dajmy na to "Titanic", gdzie ewidentnie coś do czegoś zmierza, ale w tym dziele były takie flaki z olejem.. Zero jakiegoś pazura, jedyne na czym mogłam zawiesić oko to było tło: kolorowe biura i kolorowi w nich urzędujący ludzie. Cała reszta była zwyczajnie mdła.
I wtedy zadajesz sobie pytanie, to samo co przy np. "Stażyści" z 2013, --- Co tu się reklamuje? i wszystko jasne