Jeśli chodzi o samą fabułę, to muszę przyznać, że dość oklepana, Szeregowy znika chcąc kupić samotnemu misiowi prezent na Święta, gdy Skipper wraz z Kowalskim doliczają się, że kogoś im brakuje postanawiają odnaleźć zagubionego Szeregowego, robią to i wszyscy kończą na wspaniałej imprezce u już-nie-samotnego-misia, happy end, owacje, światła i do domu. Jednak jest garstka ludzi (jak przykładowo ja) dla których grupka karzełkowatych pingwinków, które potrafią niejednemu skopać tyłek i zawsze znajdą rozwiązanie sytuacji od zawsze była złotkiem w Madagaskarze. Szczerze przyznam, że od zawsze bawili mnie najbardziej ze wszystkich postaci Madagaskaru, co więcej, epickie już 'kołolsky' wymawiane przez Skippera z jadowicie amerykańskim akcentem dowódcy wojskowego (niestety tylko w oryginalnym, angielskim dubbingu, w polskim nie ma, bo nie miałoby to sensu) oraz postrzelony Rico (uwielbiam gościa!), który z pewnością ma co najmniej Zespół Nadpobudliwości Psychoruchowej, wszystko to tworzy razem zgraną kupę porządnej dawki pozytywnego humoru, gdzie każdy powinien znaleźć coś ciekawego, bowiem, podobnie jak większość filmów animowanych w tych czasach, zawiera gagi, z których mogą się pośmiać dzieciaki, ale również humor, którego one nie zrozumieją, za to pośmieją się starsi.
Gorąco polecam, dla starszych, dla zakochanych, dla rodzinki, dla smutasów i dla wesołków, na prawdę warto obejrzeć.