Film ma swoje momenty. Z jednej strony potrafi być zabawny, z drugiej strony jest prowokujący czy nawet szokujący, jednak najczęściej jest po prostu nudny. Spike Lee nakręcił film który jest o jakieś 30 minut za długi. Oglądając to miałem wrażenie że zostało tu napchane za dużo pomysłów. Dla mnie jest to rozczarowanie.
No chyba tak. Miałem wrażenie że to była miejscami komedia, miejscami dramat, miejscami kino wojenne, miejscami buddy-movie. Tu długie monologi, tu one-linery, pojawił się nawet Wagner, plakaty + cytaty z "Czasu apokalipsy", polityka, Trump, traumy, duchy, black lives matters, przeszłość, teraźniejszość, przebitki na Arethę Franklin - uff, no po prostu bigos. Zabrakło chyba tylko animowanych wstawek.
Ale najbardziej mnie bolało co innego. Akcja dzieje się współcześnie (smartfony), więc jest to jakieś 40 lat po wojnie. A w scenach z przeszłości aktorzy wyglądają identycznie. 20-letni facet z siwą bródką i siwizną na skroniach? Rozumiem że wyszkolenie, ale trochę nierealnie wyglądały walki młodych z dziadkami. Jak tylko ktoś się oddalał od ekipy to było wiadomo że na coś nadepnie. Thierry i Reno - chyba tylko nazwiska na plakat były potrzebne, bo postacie te na siłę były wpakowane.
Gdyby film skrócić o 1.5h to chyba niewiele by stracił. Bo wyszła strzelanka wymieszana z kinem moralnego niepokoju.
Zgadzam się w 100 % ze wszystkim co napisałeś. Jeszcze na chwilę zatrzymałbym się przy aktorstwie, które jest moim zdaniem rewelacyjne, zwłaszcza Delroy Lindo tu błyszczy. I chciałbym zapytać czy tylko mi, przynajmniej jedna scena z miną przypominała "Tropic Thunder"?
Heh, a ja miałem właśnie napisać, że ten film to "Tropic Thunder" tylko że na poważnie :-)