Jako całość jednak tworzy to narrację ospałą do granic możliwości i dlatego film trwa 2,5 godz.Nie przekonuje mnie niestety wizja społeczeństwa wypełnionego po brzegi dziwakami i kretynami. Muzyka z kolei przypomina czasem strojenie instrumentów przed koncertem. Aktorska interpretacja głównego bohatera jasno wskazuje, co było przyczyną śmierci malarza. Zachrząkał się na śmierć.
Nie wiem od kiedy chrząkanie jak świnia określane jest świetnym aktorstwem, a takie opinie o tej roli słyszałam.
"Muzyka z kolei przypomina czasem strojenie instrumentów przed koncertem."
Podaj te fragmenty.
Jak dla mnie jest specyficzna i pasuje do klimatu filmu.
To że nie jest to melodia wyryta w głowach przez setki klonowanych piosenek to nie znaczy że to jest bez harmonii.
Oczywiście. Natomiast o ile obrazy Turnera i kolory filmu były wyraziste, to dla mnie muzyka była jak wyblakła po setnym praniu. Tworzyła klimat restauracji, w której dostajemy tylko flaki z olejem. Nie mylić z farbami olejnymi ;) Moja synestezja zasypiała.
od pierwszego tonu słychać tajemnice morza, która jest wręcz oszałamiająca i podniosła. Nie sposób się jej oprzeć - jest niczym ujrzenie morza po raz pierwszy w życiu. Czujesz podniosłość chwili, która hipnotyzuję cię swym wdziękiem rozkoszy. Gdy nasłuchujesz tak dalej dostrzegasz niepojęty ogrom tego zjawiska. Wyłaniające się dźwięki, które wirują niczym fale zmierzające od horyzontu do brzegu po to by za chwile zawrócić do swej otchłani szkarłatnego błękitu i tam tańczyć po wszech czasy. Gdy myślisz, że to już koniec aksamitnych fanaberii nagle z boku nadpływa parowiec, który skupia na siebie całą uwagę i do ostatnich nut oglądasz jak znika za horyzontem.
Chuja a nie flaki z olejem.