Od momentu w którym bohaterka zaczęła miewać wizje już tylko czekałem na zakończenie i ziewałem. Tak myślałem, że wszystko zostanie skwitowane scenami z dziećmi i narracją o przeznaczeniu i miłości ze wzniosłą muzyką w tle. Po zakończeniu w Interstellar dostaje wysypki jak tylko film zdradza symptomy takiego pitolenia. Pomyliła im się fantastyka naukowa z jakimś new-age-jezus-cie-kocha.
Nieliczny głos bliski mojej opinii. Mnie tez dziwi, że niektórzy tu wyśpiewują pod niebiosa hymny na temat tego filmu i co chwila pada sformułowanie "Film wybitny. Daje do myślenia". Serio? Przecież to kolejny film w stylu "Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia", opowiadający o tym, jak to kosmici, zatroskani tym dokąd zmierza ludzkość, przybyli nas napomnieć i nawrócić na drogę pokoju i miłości. Co tu jest do myślenia?
I ta niby-retrospekcja, ze jakoby główna bohaterka postrzega czas od tyłu (dar od kosmitów).
Życzę ci, aby twoje życie było choć trochę pogodniejsze i szczęśliwsze, niż jest teraz.