Zishe Breibart to polsko-żydowski kawał siłacza, kowala, który - wypatrzony przez niemieckiego łowcę talentów - wyjeżdża z rodzinnego miasteczka w Polsce aby dawać popisy w berlińskim teatrze prowadzonym przez Erika Hanussena (Tim Roth). Bohaterowi nie sprzyja czas i miejsce akcji bowiem mamy początek lat 30' XX wieku, kiedy to NSDAP dochodziło do władzy w Niemczech. Warto zaznaczyć, że to historia na faktach, a Zishe stał się później inspiracją dla przygód Supermana.
Na pierwszy rzut oka (już od pierwszych minut) mamy do czynienia z wprost beznadziejną grą aktorską głównego bohatera, który jest przecież fińskim sportowcem/strongmanem, nie aktorem. Może wszystko by grało gdyby Herzog uczynił go niemową. Druga sprawa to, że tego typu antagoniści (Zishe był dosyć prostym człowiekiem, prawie jak Malkovich w "Myszy i ludzie") wychodzą z całej historii mądrzejsi, ale ten jak był głupi, tak stał się jeszcze głupszy. Dlatego właśnie nie daję tu 10-ki. Ogólnie jednak film jest bardzo poruszający i w dziwnie pokręcony sposób zapada w pamięci, bo nie dokumentuje rzeczywistości, ale przekazem penetruje głowy widzów swoją istotą, prawie jak baśń. Jest to ciepły i wzruszający dramat o uciskanych i ciemiężcach, z żywymi postaciami i poruszającymi scenami.