Myślę, że film wart jest obejrzenia - szczególnie w rodzinnym gronie, z dziećmi. Choć krytycy zarzucają niektórym sekwencjom infantylność, warto wziąć pod uwagę, że wizja ta była przeżyciem małego chłopca - a przecież Bóg objawia się nam na miarę naszej wewnętrznej wrażliwości i wyobraźni, kreowanej po części przez wizje religijne. Musimy więc również uwzględnić specyfikę wspólnoty protestanckiej - z jej prostym i bezpośrednim przesłaniem.
Nie oznacza to jednak, że film pozbawiony jest głębszej warstwy psychologicznej - wręcz przeciwnie, można tu odnaleźć zmaganie się pastora z własnym kryzysem wiary i jego żony z własną cierpliwością wobec męża, która w pewnym momencie okazuje się na wyczerpaniu. Przesłanie w generalnym ujęciu jest pełne nadziei, choć z całą pewnością nie podano go w postaci przesłodzonej.
Zastanawiające jest to, że ludzie, którym się wydaje, że żyją głęboką wiarą, wobec pewnych okoliczności nagle odkrywają, że to, co wcześniej mieli za głębię, w istocie jest tylko mielizną. Odkrycie to jednak jest człowiekowi bardzo potrzebne, by wiara nie stała się tylko jednym z wielu nawyków, a pozostała DROGĄ. I na to wskazuje cały film.