Widać, że reżyser zna dobre kino. Inspiracje Kusturicą, Wesem Andersonem czy Guyem Ritchim są ewidentne, ale niestety do końca nie pykło. To właściwie bowiem nie film, a jedynie rozciągnięty do granic absorpcji widza skecz. I to jest główna wada tego wytworu. Jest stanowczo za długi. W pewnym bowiem momencie żart przestaje śmieszyć i zaczyna się lekka żenada.
Kolejne kwestia to sztafaż. Mamy krakowską bohemę, zaczynamy od pejotla, a później już historia gna sobie na złamanie karku i klimat epoki przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Przykładowo powtarza się wszem i wobec, jaki to z Witkaca narkoman, a facet nawet za wiele nie pije podczas tej całej bieganiny. Nie wykorzystano możliwości użycia różnego rodzaju substancji jako elementu charakterystycznego dla prezentowanej epoki, a jednocześnie wpisującego się doskonale w zwariowany klimat filmu.
Witkacego jest za mało. Dorociński aktorem dobrym jest i rola Witkaca siadła bez najmniejszego zagięcia. Niemniej znów mamy niewykorzystany potencjał, ponieważ w drugiej części filmu jest tego Witkiewicza za mało, a jak już jest, to właściwie tylko bluzga.
Jest też kilka banałów, które mogłyby zostać inaczej ograne, jak choćby strzelba Czechowa w postaci "Kandyda". Reżyser na siłę stara się pokazać przemianę Żeleńskiego, ale tu zabrakło oryginalności (uratować mogło mu życie coś związane z zawodem lekarza, ale z przekory i tak zostałby literatem).
Na duży plus Seweryn i cała postać Conrada. Bardzo spójna i odpowiednio zarysowana.
Finalnie mogło być dużo lepiej. Pierwsza połowa zabawna, druga momentami żenująca, więc 5,5/10 to odpowiednia nota.