Johnny Depp i Kenneth Branagh mogliby zamienic sie rolami,
Depp bylby lepszym Poirot i napewno nie mialby takiego dziwnego wasa jaki wymyslil sobie Branagh
Wąsa mógłby mieć, skoro taka była wizja Branagha, a i pamiętajmy, że Depp uwielbia chować się w charakteryzacji, ale faktycznie mogę sobie wyobrazić, że lepiej by to ograł. Poirot Branagha jest niespójny - z jednej strony dostajemy sygnały, że to postać komiczna (ochraniacz na wąsy), z drugiej ocieka ciężkim patosem, w którym gubi się granica, czy śmieszność jest zamierzona, czy przypadkowa. Co prawda wyobrażam sobie już te zarzuty o to, że Depp znowu gra przerysowaną postać, ale też mam wrażenie, że potrafiłby to zrobić z większym polotem i humorem niż Branagh (którego swoją drogą lubię, ale tutaj jego kreacja wydaje mi się najsłabszym aktorsko ogniwem w całym filmie).
Ale wąs, który ma Brannagh bardzo przypomina ten opisany w książkach. Wszyscy tak na nie narzekają, ale one od zawsze były ważną częścią Poirota.
Rozumiem, że wszyscy są już przyzwyczajeni do tego starego serialu, ale tamten wąs ani trochę nie wygląda tak Christie go opisywała.
Wiem, wiem :) To akurat dość zabawne. I nie o to chodzi, by od początku nastawiać się na nie, może należy nawet dać Branaghowi punkty za odwagę (ja akurat miałam na ten film spore nadzieje przed pójściem do kina), tyle tylko, że trzeba potem tę mocną charakteryzację udźwignąć równie mocną kreacją, co moim zdaniem nie do końca tutaj wyszło. To miłe, że reżyser chciał pokazać ludzką stronę detektywa i nadać mu głębię, ale nie da się ukryć, że facet, który nosi TAKIE wąsy, jest pełnym miłości własnej dziwakiem i jest to ważna część tej postaci - tej zarozumiałości, próżności, ekscentryzmu mi w Poirocie Branagha zabrakło.