cimino on cimino z niewielką pomocą bandy aparatów - stone i tarantino - szybkim ślizgiem przez niewątpliwe wzloty i wątpliwe upadki (albo wprost przeciwnie) zbyt przedwcześnie jak się zdaje w locie przetrąconej kariery reżysera filmowego, którego osobiście uważam za największego pechowca w hollywoodzie.
szyk straceńczy, styl żałobny, ton ponury, nastrój funeralny, ale nie ma co się dziwić - koleś umarł w słusznym wieku lat siedemdziesięciu siedmiu, przy czym ostatni film jaki udało mu się nakręcić powstał dwadzieścia lat przed śmiercią.
według moich obliczeń pobija go jedynie pani elaine may - na chwilę obecną trzydzieści sześć lat bez własnego filmu, ale przynajmniej wciąż gra w cudzych, jak również pisze innym scenariusze
oraz
pan martin brest - także dwadzieścia lat bez własnego filmu, ale ma tę przewagę nad cimino, że wciąż chyba jeszcze trochę gdzieś tam sobie żyje
(albo wikipedia nas okłamuje)