Ciekawe jak długo jeszcze ten smetny ton będzie dominować w ich produkcjach. Jest godzenie się ze stratą, samotne ojcostwo, walka z bezdusznym i bezosobowym system. No i finał deus ex machina. Emily świetna, zresztą wszyscy są znakomici, tylko scenariusz jest ciezkosttawny, dominuje podły nastrój. Film nie ma lekkości. Disneju skończ smecic, make Your films great again! Tear down this sadness wall!
Bo ja wiem, czy o przemijaniu? Raczej o odnajdywaniu swojego wewnętrznego dziecka, niż o przemijaniu, śmierć matki to jednak tylko wątek poboczny.
Wątek poboczny, który jednak powraca. Jest w tej całej historii dużo melancholii, tęsknoty. Walka o dom, to nie tyle walka o budynek co o swoje miejsce na ziemii. Miejsce gdzie rozgrywała się historia rodziny, o pamięć więc. Zlowieszczy bankier z motywacją rodem z Monopoly® chce po prostu zgarnąć dom, budynek. Mieć takiego aktora jak Colin Firth i dac mu tak jednowymiarowa rolę, spisał się swietnie ale ta jego postać jest przez takie potraktowanie po macoszemu żadna. Dosłownie każdy aktor mógł to odegrać, chodziło tylko o głośne brytyjskie nazwisko w obsadzie aby to był powód by iść do kina w Wielkiej Brytanii. Co jak widać po sprzedaży biletów tam się udało.
Firth miał jednak pewien urok, mimo że grał po prostu złola ale jednak z klasą - o wiele bardziej wolę takiego antagonistę, niz Black
Firth miał jednak pewien urok, mimo że grał po prostu złola ale jednak z klasą - o wiele bardziej wolę takiego antagonistę, niż Black Mantę z "Aquamana".
Owszem, dom to też pamięć o matce, żonie, a także o rodzicach ale czy to źle? Ogólnie, film najbardziej przypominał mi książki Jamesa M. Barrewgo o Piotrusiu Panie, bo ma taki Wiktoriański klimat i urok.
Koniec końców, finał jest o odnajdowaniu dziecka w dorosłym, i tu też kłania się "Piotruś Pan" i "Hook".