PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=715533}

Marsjanin

The Martian
7,6 286 375
ocen
7,6 10 1 286375
6,6 44
oceny krytyków
Marsjanin
powrót do forum filmu Marsjanin

Krzyknąłby zapewne Jesse Pinkman, widząc to, co wyprawia Mark Watney. Szkopuł w tym, że astronauta znajduje się 78 milionów 338 tysięcy 376 kilometrów od Ziemi, kontakt z nim jest więc trochę utrudniony. Załoga misji Ares 3 uznała go za zmarłego i wystawiła Marsowi na pożarcie, choć Mark ma akurat poważniejszy problem: przyjaciele zostawili go sam na sam z muzyką disco. ABBA, Bee Gees, Donna Summer i inni królowie z "godawful seventies collection" będą mu od tej chwili uprzykrzac życie przez kolejnych kilkaset dni na Czerwonej Planecie. O ile wcześniej ten NIE: a) wysadzi się w powietrze, b) zamarznie, c) zagłodzi się, d) zanudzi się, e) zasłucha się disco na śmierć.
Ale spokojnie. Watney (Matt Damon, a.k.a. buntownik z wyboru) jest jak Robinson Crusoe na Marsie (choć sam woli określenie "kosmiczny pirat") i tanio Kosmosowi skóry nie sprzeda. Pozazdrościć Robinsonowi może towarzystwa Piętaszka (może nawet oddałby Ellen Ripley kilogram ziemniaków za sposobność 'integracji' z ksenomorfem) – tutaj nie tylko nie będzie miał kogo nawracać na chrześcijaństwo, ale i dla krzyża w sytuacji kryzysowej znajdzie praktyczniejsze zastosowanie (Bóg wybaczy). Właśnie radzenie sobie 'kolonizatora Czerwonej Planety' z przeciwnościami losu sprawia nam podczas seansu "Marsjanina" największą frajdę. Mark (przepraszam za nadużywanie tej formy, ale przeczytałem książkę i jestem z Watneyem na Ty) to prawdziwy problem solver. Na kultowe "Houston, mamy problem" uniósłby brew i zaśmiał perliście. Mark nie pęka. Zresztą czemu miałby to robić? W końcu ma do dyspozycji zapas ziemniaków i taśmę izolacyjną – istny cud techniki, który po seansie powinien zagościć w szufladzie każdego, kto ma w domu choć Atlas geograficzny. Nie zapominajmy, że Watney ma też supermoc – jest botanikiem, działającym w myśl zasady "Let's science the shit out of the situation!".
Dobra. Pora na wyznanie. Lubię czytać. Czy to pomaga w życiu? Ostatnio łapię się na tym, że nie zawsze. Na pewno zboczenie to może utrudnić odbiór ekranizacji.
Powieść Andy'ego Weira wessała mnie w całości i, za przeproszeniem, wydaliła (za przeproszeniem, bo chodzi mi o ekskrecję – słowo notabene nie bez znaczenia w kontekście przygód Watneya) z powrotem do atmosfery. Miała idealnie wyważone proporcje między dramatem a elementami komediowymi (chyba jeszcze nie wspomniałem, że Mark to niepoprawny optymista i dusza towarzystwa, nawet na Marsie). Zaciągając się jej ostatnią stroną mówiłem sobie: "Jeśli Ridley Scott choć zbliży się do oryginału, będzie 'petarda'. Tj. 'rakieta'".
Reżyser na pewno mierzył wysoko, ale czy udało mu się utrzymać trajektorię lotu pierwowzoru? Pamiętacie pewnie "Interstellar". Na jednej z planet spotkaliśmy tam... tak, tak, Matta Damona. Jego postać była nadęta do granic wytrzymałości, podobnie zresztą jak cały film. Ogladając "Marsjaninia" miałem wrażenie, jakby Damonowi za mocno spuszczono z kombinezonu powietrze. Historia za bardzo, jakby to ująć, 'lewituje'. Film ogląda się przednio, ale ucierpiał trochę klimat. Brakuje napięcia i scen, które miała chociażby "Grawitacja" – gdy siedzieliśmy na skraju fotela (tutaj osuniemy się nań dopiero bliżej finału). Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że scenariusz zostal okrojony o wiele scen dramatycznych, które w pierwowzorze dostarczały dodatkowych dreszczyków emocji. Efekt? Ekranizacja wypada trochę jak film przygodowy, a nie gatunkowe Science Fiction.
Nie zrozumcie mnie źle – to nad wyraz solidne rzemioslo. Sam Mars też wygląda olśniewająco i to dzięki naszemu człowiekowi w Hollywood, Dariuszowi Wolskiemu, który utwierdził mnie w przekonaniu, że "mężczyźni są z Marsa".
Ten film jest jak przejażdżka po Marsie pomiędzy kratetami w Roverze kosmicznym zaopatrzonym w RTG (czyli radioaktywny izotop [czyli skrzynkę z plutonem <czyli materiał, na którym można smażyć jajecznicę>]) przy dźwiękach... "Hot Stuff". No, to teraz już na pewno czujecie klimat.
Jak to się przekłada na gwiazdki na niebie? Z ostateczną oceną warto chyba poczekać na zapowiedzianą przez Ridleya Scotta wersję rozszerzoną (ponoć pół godziny dodatkowej zabawy!), która ma się pojawić na Blu-ray i DVD. Już teraz można jednak z czystym sumieniem określić "Marsjanina" najlepszym filmem Scota od lat (świetlnych?). Ale czy jest to najlepsze Sci-Fi tego roku? Chyba nie. ‪#‎ExMachina‬.

PS I gdyby tak film miał soundtrack ze "Strażników Galaktyki". Myślę, że i Mark nie miałby nic przeciwko...

PPS Chociaż czy taka playlista: David Bowie – "Life on Mars", Elton John – "Rocket Man", Gilbert O'Sullivan – "Alone Again (Naturally), Bee Gees – "Stayin' Alive", Gloria Gaynor – "I Will Survive" nie jest wystarczającą motywacją do przeżycia na Marsie?
Oj, zakpił sobie z Watneya los okrutnie.

ocenił(a) film na 7
XxSe7eNxX

Zapraszam na https://www.facebook.com/HomoWirtualni-521575844539106/timeline/ :)

ocenił(a) film na 8
XxSe7eNxX

Za najbardziej niewiarygodny element filmu uważam to, że Damon nie lubił muzy z lat 80tych. Prędzej uwierzę że ktoś sam na deskorolce wrócił z Marsa niż w to, że ktoś może nie lubić ABBA :P

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones