PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=843956}
5,8 11 357
ocen
5,8 10 1 11357
5,1 35
ocen krytyków
Maestro
powrót do forum filmu Maestro

Prawie miesiąc po premierze na jednej z bardziej cenionych ( pod względem ilości zdobytych nagród przemysłu filmowego) miałam okazję i przyjemność obejrzeć tak długo przez wszystkich wyczekiwany film „Maestro”. Reżyserem i zarazem odtwórcą głównej roli jest Bradley Cooper, który po ogromnym sukcesie artystycznym i komercyjnym filmu „Narodziny gwiazdy” po raz kolejny zdecydował się na obsadzenie siebie w podwójnej roli. Jak wszystkim jest wiadomo, sukces to najlepszy katalizator do kontynuacji działań, tak i Cooper uraczył nas (widzów) filmem obok którego nie można przejść obojętnie.
Pozwolę być sobie na krótką dygresję. Otóż opinie na przeróżnych portalach o tematyce filmowej nie nastrajały mnie pozytywnie do „Maestro”. Przyznaję, iż kilkakrotnie wahałam się kliknąć przycisk „odtwórz”. Jednak postanowiłam oczyścić swój umysł i niewidzialnym guzikiem Delete w mojej głowie obejrzeć film i dokonać własnego osądu ostatniego dzieła ( nie nadużywam tego słowa) Bradleya Coopera.
Film rozpoczyna się tęsknotą protagonisty Leonarda Bernsteina za swoją zmarłą prawie dekadę żoną Felicią. Pierwsza scena jak pierwsze wrażenie podczas rozmowy kwalifikacyjnej daje widzowi swego rodzaju podgląd z jak wybitnym filmem będzie mieć przyjemność obcować przez najbliższe dwie godziny. Przed naszymi oczami ukazuje się nam Bernstein (Bradley Cooper) jak żywy w swej nieco niechlujnej, lecz niepozbawionej charyzmy i szczypty nonszalancji mimice i gestykulacji. Nie można jednoznacznie stwierdzić, iż poznajemy Bernsteina u schyłku jego kariery, bo artystą człowiek się rodzi i umiera. I nagle obraz staje się czarno-biały, a my poznajemy początki kariery Bernsteina jako dyrygenta i kompozytora, jesteśmy świadkami narodzin uczucia między nim a jego przyszłą żoną Felicią. Nie była ona jednak jego muzą, gdyż Bernstein szukał inspiracji zupełnie gdzie indziej co na owe czasy w purytańskiej Ameryce było skandaliczne. Będąc dalej w magii kina sepii mamy wrażenie, że oglądamy „La la land”, gdyż ekran zdominowany zostaje przez taniec i śpiew. To nie jest jednak dojrzalsza wersja Emmy Stone i Ryana Goslinga, to dalej Bradley Cooper i Carey Mulligan . Tak, Bradley Cooper potrafi tańczyć i to jak. Jego ruchy są lekkie i bardzo rytmiczne. Totalnie mnie tym zaskoczył i zauroczył, chociaż nie należę do grona jego fanek. Po godzinie trwania projekcji jesteśmy z powrotem w tzw.technicolorze i naszym oczom ukazuje się Bernstein ( Cooper) jako stateczny mąż, ojciec trójki dzieci, a przede wszystkim dojrzały w swej materii kompozytor.
Nie jestem osobą tolerancyjną, a wątków miłości jednopłciowej jest tutaj trochę, lecz nie zdominowały one całego filmu. Są one bardzo realistyczne w swej postaci i mnie raziły. Wiedząc, że Bradley Cooper był kiedyś obiektem westchnień wielu pań i z częścią z nich tworzył mnie lub bardziej udane związki, miałam tą świadomość, że to jest tylko gra aktorska, bardzo sugestywna, lecz tylko i wyłącznie gra i nic więcej.
Przez cały film do grona głównych bohaterów filmu próbuje wejść tylnymi drzwiami nic innego jak papieros, który momentami dominuje poszczególne sceny. Bernsteinowie byli nałogowi palaczami, co Felicią przepłaciła życiem w 1978 roku ( nowotwór piersi z przerzutem na płuca). Jej choroba i śmierć to najbardziej wzruszające momenty w całym filmie. Tak, miałam łzy w oczach patrząc jak umiera ona w ramionach skruszonego i powracającego na łono rodziny po homoseksualnych ekscesach Bernsteina. Ta scena pokazuje widzowi, że kompozytor był człowiek z krwi i kości, miał uczucia, które okazywał na swój znany sposób.
Przyznaję, że finalne sceny „Maestra” obejrzałam po kilku godzinach. Powód? Kolejna scena homoseksualna, niewulgarna, nienachalna, ale według zasady „ co za dużo, to nie zdrowo, w tym konkretnym przypadku, nawet o wiele za dużo. Film kończy się, tak jak się zaczyna od tęsknoty Bernsteina za Felicią. I nagle swoista , kurtyna” opada i pojawią się napisy końcowe. A ja szepczę cicho do siebie „ Fajny film widziałam” , momentów nie było, ale muzyka Bernsteina pozostanie już za mną na zawsze i dodam ją do mojej playlisty, gdzie swoje miejsca mają już Hans Zimmer i nieodżałowany James Horner.
Czy film ma szansę na Oscary, a przynajmniej na nominacje? Na razie z poważniejszych nagród 8 stycznia zostaną przyznane Złote Globy, które są swoistym preludium przed najbardziej pożądaną nagrodą w świecie filmu (Oscarami). Film ma szanse na 4 statuetki w tym za najlepszy dramat, bo mimo muzyki ( musicalowej) to jest pełnowymiarowy i soczysty w swej postaci dramat. Carey Mulligan zachwyca jako żona Bernsteina, jest tak wiarygodna i dojrzała w swoim aktorstwie, iż miałam wrażenie, że jej dorobek aktorski sięga kilkadziesiąt lat wstecz, a to niespełna 40 - letnia aktorka z dwoma nominacjami do nagród Akademii. Felicia w jej wykonaniu to nie tylko żona swojego męża, to przede wszystkim kobieta bystra, inteligentna, zaradna i twardo stąpająca po ziemi, która jednak w obliczu śmiertelnej choroby, a w konsekwencji śmierci staje się krucha i bezbronna.
Bradley Cooper zaskoczył mnie swoimi umiejętnościami zarówno aktorskimi, jak i reżyserskimi. To ogromna przepaść między trylogią Kac Vegas a Maestro. Wznosi się nie na wyżyny, a na Mount Everest swojego aktorstwa. Przyznaję, żaden inny aktor nie oddałby neurotyzmu Bernsteina jak tylko Bradley Cooper. Ukłony, brawa, jednak nie jest to jego oscarowa rola ( do trzech razy sztuka). Carey Mulligan może zacząć przygotowywać swoją mowę do Kodak Theatre.
„Maestro” wciąga od pierwszej sekundy. Czy jest to zasługa wirtuozerskiej gry aktorskiej czy na nowo odkrytej muzyki Bernsteina , proszę ocenić samemu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones