Nie zgodzę się z tym, bo gdyby tak było w istocie to by tyle nie krzyczały o te równouprawnienie.
Ale jak już chcesz spójrz na to z innej strony, gdy kobieta zachodzi w ciążę ma w dup.ie zdanie faceta i sama podejmuje decyzję o ewentualnej aborcji, no bo to jej ciało, i nie ważne że aby zajść musiała z facetem pójść do łóżka.
Traktują w ten sposób mężczyzn obcesowo, i sprowadzają naszą rolę wyłącznie do roli konia rozpłodowego lub ludzkiej maszyny do bzykania.
To się nazywa dopiero dyskryminacja, ale cicho bo się wyda że my czasami o wiele bardziej jesteśmy dyskryminowani, zwłaszcza gdy chodzi o życie w rodzinie.

@Baraqs chyba masz piętnaście lat albo chodzisz na kółko różańcowe w Toruniu jeżeli takie bzdury piszesz...

nikt nie wie o co tak naprawdę walczysz człowieku

zastanów się nad biologicznymi różnicami między kobietą a mężczyzną, poczytaj jakieś materiały o tym jak przebiega ciąża i jaki jest w niej udział mężczyzn, a potem się zastanów ile kobiet idzie do faceta z hasłem "hej, jestem w ciąży, idę się wyskrobać", zamiast po prostu iść się wyskrobać (podpowiadam, że do aborcji nie potrzeba faceta, więc nie musi wiedzieć)

Nie zgadzam się z Twoją wypowiedzią. Kobiety kiedy zaczęły strajkować, dopiero wzięły odpowiedzialność za siebie. Dlatego wyglądają na silne, niezależne i "rozdające karty". Zaczęły robić to, co zawsze robili mężczyźni i wydaje mi się Twoja ocena niesprawiedliwa.

Jeżeli dalej porusza się kwestię równouprawnienia, to znaczy, że go nie ma.

To akurat idiotyczne stwierdzenie. Jeśli jakaś grupa społeczna widzi, że może wywalczyć dla siebie większe "przywileje" (czasem należałoby pisać z cudzysłowem, czasem bez), to będzie o nie walczyć. Nie świadczy to ani o tym, że walka jest słuszna, ani że jest niesłuszna. Ani o cynizmie danej grupy w tym drugim wypadku, bo nietrudno kogoś autentycznie przekonać, że należy mu się więcej.

Komentarz jest ogólny, nie dotyczy sytuacji przedstawionej w filmie (którego jeszcze nie obejrzałem).

A mnie się wydaje, że bardzo dobre. Gdyby równouprawnienie istniało- przyjmowałoby się jego istnienie jako naturalny dogmat i takie pojęcie jak "równouprawnienie" nawet by nie istniało, bo byłoby oczywiste. Skoro nadal się go używa, to znaczy, że ono nadal nie funkcjonuje i go nie ma.

Może gdyby istniało od zarania dziejów. Tymczasem kobiety miały bardzo dobre powody do walki, co film (który właśnie obejrzałem) dobrze pokazuje. W wielu miejscach na świecie te same powody wciąż istnieją. Tylko że raz utarty paradygmat walki o "równouprawnienie" nie ustąpi wraz z kolejnymi zwycięstwami. Coraz łatwiej wciągać kolejne obszary życia w zakres tej walki, a coraz trudniej dostrzec, kiedy dociera się do granic absurdu. Tym trudniej, kiedy wokół tego tematu wytworzyły się lobby, partie polityczne czy całe nurty myśli akademickiej. A biznesowi i rządom w to graj - mogą "prawa kobiet" traktować jako narzędzie PR, alienując kobiety od społeczeństwa jako takiego, równocześnie np. dławiąc związki zawodowe.

Jakie powody, czyje powody, powody w ogóle niespecjalnie mnie interesują. Poruszyłam tylko kwestię istnienia równouprawnienia i w jaki sposób przejawia się jego brak. Nie czytam o równouprawnieniu, bo w moim świecie nie trzeba nazywać tak zwyczajnej i prostej rzeczy, a tylko się denerwuję, gdy inni podają przykłady głupoty niegdysiejszego społeczeństwa. Tylko ten film zdołałam obejrzeć, bo rzeczywiście był dobry, mimo że cierpła mi skóra, gdy uświadomiłam sobie jak bezmózgich ludzi chowała matka ziemia.